–
Gdzieś
ty był!? – wrzasnęła Majka, kiedy o czwartej rano stanąłem w
progu naszego mieszkania.
–
Szukałem
odpowiedzi… – szepnąłem, choć miałem ochotę krzyknąć, że
nie ma prawa tak do mnie mówić, że co by się nie stało, to ja
nadal jestem jej mężem.
–
Zostaw
to już! Nie zwrócisz mu życia – odparła ze szklącymi się
oczami.
–
Ale
chcę wiedzieć, kto się przyczynił do jego śmierci! I do, nie
tylko, jego śmierci. Umarło znacznie więcej osób niż ten jeden
trzylatek. – Wyjąłem broń zza paska i zamknąłem w skrzynce
otwieranej na kod. To było takie zabezpieczenie przed dziećmi.
Wcześniej, zanim zostaliśmy rodzicami, wcale z takiej ostrożności
nie korzystałem.
–
Gdzie
szukałeś odpowiedzi?
– W
prokuraturze miejskiej.
– W
nocy? – zdziwiła się.
–
Wyobraź
sobie, że tam pracują nie tylko w dzień – odpowiedziałem
ironicznym tonem. Nalałem wody do wysokiej szklanki i przechyliłem.
Wypiłem wszystko jednym tchem.
Majka
podeszła do blatu, stanęła naprzeciwko mnie i uderzyła rączką o
marmur. Spojrzała na mnie przenikliwie.
–
Czegoś
ty szukał w prokuraturze?
–
Darka.
–
Męża
Julii? – Wykrzywiła twarz, co oznaczało, że teraz to już
zupełnie nie wie o co chodzi.
–
Tak.
–
Znalazłeś?
–
Nie.
Wyjechał. Niby z rodziną na wczasy, ale napisał wymówienie,
przefaksował. Nie wróci już do pracy – stwierdziłem bardzo
powoli, rzeczowo, jakbym chciał, by te słowa nie tylko Majce, ale
samemu mnie dały do myślenia.
–
Dziwne.
Nie wiedziałam, że wyjeżdżają.
–
Ja
też nie, ale był przywiązany do Kacpra. Do Dominiki zresztą jakoś
też, dziwnie trochę, ale też.
–
Patryk?
– Majka zmrużyła oczy i zrobiła minę jakby intensywnie myślała,
i myślała, a i tak nie mogła wymyślić odpowiedzi na jakieś
pytanie, które zakłębiło się w jej maleńkiej i pięknej główce.
– Po co ty szukałeś Darka?
–
To
on miał Kacpra. Miał go cały czas. Jestem tego pewien, ale nie
wiem po co mu on był. Może wplątali go w to Fabian i Tomek, jeden,
by mieć widoki na zostanie bossem, i zająć miejsce Aleksa i Krisa,
a Tomek chciał po prostu kasę.
–
Co
ty do mnie mówisz? – Otworzyła szeroko oczy, jakby nie dowierzała
i była przerażona jednocześnie.
Opowiedziałem
więc żonie wszystko. Wtedy wyznała, że wie gdzie jest domek
letniskowy Przybylskich, bo gdy się ze mną pokłóciła, to właśnie
tam, z Amandą i Julią, pojechały na trzy dni od nas odpocząć, i
upić się winem.
Wiedziałem,
że Kacprowi nie zwrócę już życia. Mimo tego chciałem poznać
prawdę. Zadzwoniliśmy po teścia. Przyjechał w pół godziny.
Wsiedliśmy do samochodu. Dałem żonie kluczyki, ja nie byłem w
stanie prowadzić, nie tylko przez to, że za dużo tego dnia wypiłem
i byłem niebezpieczeństwem na drodze, ale po prostu... czułem
takie rozdygotanie. Zmuszałem swój umysł do wymyślenia
najtrafniejszych pytań, jakie tylko mógłbym zadać Dariuszowi.
–
Iść
tam z tobą? – zapytała po czterech godzinach jazdy.
Mijaliśmy
właśnie znak informujący nas, że znajdujemy się na Mazurach.
–
Nie,
załatwię to sam. Nie mam broni – powiedziałem, jakby dla
uspokojenia.
–
To
domek za tymi drzewami. – Wskazała mi drogę. – Pamiętaj, że
minęły prawie dwa miesiące od tragedii.
– A
ja nie umiem o niej zapomnieć – odparłem i zamknąłem za sobą
drzwi, a niemałym hukiem.
–
Poczekam
na ciebie na poboczu! – usłyszałem jak krzyczy i patrzyłem jak
parkuje nico przede mną.
Jakby
nie mogła mnie wysadzić dalej? No ale taka już była moja żona,
taka roztargniona, pozytywnie zwariowana.
Kiedy
wspiąłem się na ogrodzenie, dostrzegłem, że Darek pakuje walizki
do samochodu. Przeskoczyłem więc ten metalowy płot, jak i świerki,
które zasłaniały cały widok.
–
Wybierasz
się dokądś, Przybylski? – zapytałem.
–
Do
Stanów, otrzymałem już wizę. Jedziemy z Julią do jej ojca –
odpowiedział. – A co ty tutaj robisz? Skąd wiedziałeś gdzie
mnie znaleźć? – dopytywał.
Nie
robiła mu wiele moja obecność, a przynajmniej sprawiał takie
wrażenie. Dalej brał walizki z ganku i wkładał je do bagażnika.
–
Zginął
Fabian Maciejewski, wiesz coś o tym?
–
Jestem
tutaj odcięty od świata i nieprzyjemnych wiadomości – odburknął.
–
Tomek
Zimak walczy o życie. Aleks się rozwodzi, bez Amandy pewnie,
zakochany idiota, się targnie na życie swoje lub jej. Rolex zmarł.
Było warto?
–
Było
warto? – powtórzył i na moment się na mnie zawiesił. Zamlaskał,
a ja starałem się coś wyczytać z jego ciemnych, jak onyksy, oczu.
–
Tak,
Przybylski, czy było warto? – ponowiłem pytanie i podszedłem
bliżej.
–
Jak
się dowiedziałeś?
–
Nie
ważne jak, ale dowiedziałem i jestem tutaj, do cholery, bez broni,
bez podsłuchu, i bez oddziału policji. Jestem sam i chcę znać
pieprzoną prawdę! Dlaczego? Co było warte aż tyle żyć!
Trzydzieści tysięcy!? – dalej nie dowierzałem w małość tej
kwoty, choć być może dla kogoś takiego jak ja, była nieosiągalna
w krótki czas, ale dla Darka? On miał pieniędzy jak lodu. – Nie
wierzę, ty tyle masz kwartalnej wypłaty, o ile nie więcej.
Odpowiedz mi na pytane, co było wartością bezwzględną tego
makabrycznego spektaklu, po którym tyle żon i dzieci nie zobaczy
już mężów i ojców?
–
Każdy
ma własne motywy. – Wyprostował się i zamknął bagażnik,
następnie oparł o samochód.
Nagle
usłyszałem dźwięk naciskanej klamki i skrzypnięcie starych,
drewnianych drzwi. Spojrzałem w bok, a moim oczom najpierw ukazały
się czerwone, małe tenisówki, chabrowe spodnie i żółta bluza z
łączoną kieszenią. Dopiero po chwili dostrzegłem też
rozpromienioną twarz trzyletniego, dobrze znanego mi chłopca.
–
Wuja!
– krzyknął mały, a ja nie potrafiłem wyjść z zadumy, wyjść
z tego szoku jaki mnie trafił, niczym istny piorun z jasnego nieba.
Kacper
biegł ile sił, by wpaść wprost w ramiona Darka Przybylskiego.
–
Ce
Kindelka! –
wykrzyknął. – Das Kindelka?
– dopytywał.
–
Kupimy
po drodze, Misiu – odparł i trącił nos malca swoim nosem, tak
jak się całują Eskimosi.
–
Ale
jak? – zapytałem głucho, tępo, bo naprawdę niczego już nie
ogarniałem, jakby mój mózg się w pełni wyłączył.
Zjawiła
się Julia. Inna niż zazwyczaj. Była w dżinsach i sportowej bluzie
na zamek, bo pomimo że był sierpień, to na dworze strasznie wiało
i to zimnym wiatrem. Ja zazwyczaj tę blondynę widywałem w
luksusowych, drogich kreacjach nowojorskich projektantów, a nie w
bazarowym odzieniu. Teraz obserwowałem jak brała Kacperka za
rączkę, zaraz gdy tylko Darek postawił go na ziemi. Odchodząc
rzuciła mi nieprzychylne spojrzenie, takie nerwowe, jakbym był nie
tylko niechciany, ale także był ich wrogiem. W rzeczywistości
nigdy nim nie byłem, choć nie darzyłem ich szczególną sympatią.
–
Ale
jak? – powtórzyłem pytanie.
Odpowiedziało
mi milczenie. Darek patrzył w moje oczy błagalnym, wręcz proszącym
o zrozumienie wzrokiem.
–
To
nie jest Piotruś – powiedziałem niepewnie.
–
Wiem
o tym, ale to dziecko, jak każde inne i jak każde zasługuje na
szczęśliwy, kochający dom. Nie mogłem pozwolić, by marniał na
moich oczach.
–
Nie
tobie, kurwa, o tym decydować! – uniosłem się.
–
Gdy
przeżyjesz moją tragedie, to zrozumiesz. A teraz odwróć się i
pozwól nam odjechać.
–
Ty
i Fabian rozpętaliście strzelaninę, tak? – zgadywałem. – On,
by zostać szefem tego pieprzonego, narkotykowego podwórka, a ty byś
miał dziecko?
–
Zrobiliśmy
to dla tego dziecka! – Wykonał krok w moją stronę z miną
mordercy, który ma ochotę udusić mnie gołymi rękoma.
–
Łatwiej
ci, gdy wmawiasz sobie czyste i dobre intencje?
–
Przyznaję,
że miałem w tym też swój motyw, zagojenie bólu po stracie synka
i brak możliwości posiadania własnych dzieci z żoną, ale nie
chciałem, by Dominika Kacpra zniszczyła.
–
Był
warty tylu trupów? – nie dowierzałem.
–
Kto
umarł? Gangsterzy, zabójca, narkoman co okradał własną żonę i
dziecko. Nic niewarci gnoje! – stwierdził, a ja wiedziałem, że
chodzi mu o Fabiana i Kryspina, Tylera, oraz własnego brata
Sebastiana.
–
Nie
nam decydować o życiu i śmierci! – wrzasnąłem na niego, bo
jego podejście i tok rozumowania naprawdę zaczynały mnie już
irytować.
– A
ilu ludzi ty zabiłeś, panie Nie Jestem Bogiem?
–
Zbyt
wielu, by ich zliczyć. Nie miałem wyjścia, ale ty miałeś
wyjście, mogłeś Domi zgłosić do opieki społecznej, być rodziną
zastępczą, cokolwiek…
–
Do
opieki? – zadrwił. – Dobrze wiesz, że nic by nie zrobili,
jedynie przykleili jej jakiegoś asystenta rodzinnego, co by chuja
robił. Sprawa trwałaby latami, a Kacper chodził brudny i głodny.
Tylko mi nie mów, że nie wiesz, jak działają takie służby i
instytucje.
–
Wiem
aż za dobrze, ale Kacper należy do matki, a jego matką jest
Dominika – powiedziałem na tyle stanowczo, by w końcu do niego
dotarło, że to nie jest jego dzieciak.
Darek
podszedł do mnie, tak blisko, że dzieliło nas zaledwie dziesięć
centymetrów.
–
Tu
ma wszystko, kochający dom, czyste ubrania i miłość, jakiej ta
pieprzona, stoczona narkomanka nigdy mu nie da.
– I
myślisz, że co zrobię teraz? – zapytałem bardziej samego
siebie, niż jego, ale to on udzielił mi odpowiedzi:
–
Nie
wiem, Patryku. Liczę, że postąpisz słusznie.
–
Słusznie,
masz racje. Za pięć minut będzie tu policja. – Odwróciłem się
i ruszyłem w stronę ogrodzenia. Na wszelki wypadek zapamiętałem
numery rejestracyjne pojazdu Przybylskich.
–
Nie
rób tego! – krzyknął za mną.
–
To
dziecko ma już matkę – odpowiedziałem, nawet się nie
odwracając.
–
Będziesz
tego żałował. Będziesz żałował nie tylko Kacpra, ale też
tego, że tylu ludzi zginęło na marne, że tylu ludzi poświeciło
życie…
Odwróciłem
się i zacząłem iść tyłem.
–
Ty
ich kurwa poświęciłeś, a nie sami się poświęcili! –
wrzasnąłem z rozgoryczeniem. – Pierdolony krawaciarz –
powiedziałem już pod nosem, sam do siebie.
Wyszedłem
furtką, bo nie miałem ochoty po raz kolejny skakać przez
ogrodzenie. Dostrzegłem Majkę. Patrzyła przez kraty, w miejscu
gdzie świerki były naprawdę niskie. Obserwowała jak Kacper
wybiega ponownie z domu, jak Darek robił mu karuzele i wsadza sobie
na barana.
–
Chcesz
wezwać policje? – zapytała niepewnie.
–
Oczywiście,
że tak. A ty nie? – zdziwiłem się.
–
Nie
– odpowiedziała pewnie. – Tu będzie mu lepiej.
–
Bo
facet ma kasę i zafunduje mu zagraniczną wycieczkę!? – uniosłem
się, pod wpływem niemałego wkurwienia.
–
Bo
go kocha.
–
Dominika
też.
–
Ale
nie poświęca mu tyle uwagi i czasu. Mój brat już nie żyje i…
– I
właśnie dla niego, dla sprawiedliwości muszę zwrócić Kacpra
matce – przerwałem ostro, o wiele za ostro, niż powinienem.
–
Minęło
tyle tygodni! On już jej nawet pewnie nie pamięta. Zresztą, nie ma
kogo pamiętać. To narkomanka.
–
Ona
się zmieni – zapewniłem w taki sposób, jakbym sam pragnął w to
wierzyć.
–
Na
tydzień lub dwa, dopóki nie wciągnie kolejnej kreski – szepnęła
ze łzami w oczach.
–
Majka.
– Wyjąłem telefon z kieszeni i chwilę się na nim zawiesiłem,
nawet nie odblokowałem. – Bądź dla mnie wsparciem i nie proś
mnie, abym zrobił coś czego nie potrafię... czegoś z czym nie
potrafiłbym żyć, a nie potrafię odwrócić się plecami do tego
sielskiego obrazka i odejść – wyznałem, cały czas patrząc to
na ekran komórki, to na szarość i kurz bruku, byleby uniknąć
spojrzenia mojej własnej żony, w obawie przed tym co w nim zobaczę.
–
Patryk.
– Chwyciła za moje nadgarstki. – Błagam cię. Tak będzie
lepiej – zapewniała. – Wiemy z kim jest, i że jest bezpieczny.
Czasami wyślą nam jego nowe zdjęcie mailem i opowiedzą jak sobie
radzi w szkole. Stworzą mu pełen ciepła dom.
Pokręciłem
głową i dałem radę spojrzeć jej w oczy. Nabrałem w sobie
odwagi, by to uczynić.
–
On
już ma dom.
–
Tutaj
– warknęła przez zaciśnięte zęby.
–
Nie!
To nie jest jego dom, to ludzie, którzy go ukradli! To nie są jego
rodzice! – wrzeszczałem jakby mnie coś opętało i chwyciłem
Majkę za ramiona. Potrząsnąłem konkretnie, agresywnie.
–
On
już nie ma rodziców. – Miała łzy w oczach i nie wiedziałem czy
wywołał je mój nerwowy stan, czy jej przekonanie o słuszności
tego, iż Kacprowi lepiej będzie z Przybylskimi.
–
Ma
matkę – przypomniałem i wybrałem numer. Chwile milczałem i
stałem w bezruchu, ale w końcu przyłożyłem aparat do lewego
ucha.
–
Jeśli
to zrobisz, to nigdy ci tego nie wybaczę – zapewniła płaczliwym,
niemal histerycznym tonem. – Nigdy ci tego nie podaruje. Nie będę
umiała żyć z człowiekiem takim, który tak postąpi. Możesz być
tego pewien. Dlatego, błagam cię, rozłącz się. – To już
zakrawało o szantaż emocjonalny, a ja nigdy nie byłem zdolny do
poddawania się szantażom, kosztem własnego sumienia.
Poza
tym ja coś Dominice obiecałem, a nawet przysięgałem, wtedy, gdy
tuliłem ją do siebie, gdy siedzieliśmy razem na podłodze w jej
mieszkaniu. Kochała Kacpra, dla niego chciała się zmienić. Miała
jeszcze szansę, a ja... ja chyba wciąż wierzyłem w ludzi, w ich
dobro głęboko ukryte, dlatego jeszcze nie skorzystałem z mojego
pomysłu zejścia do piwnicy i palnięcia sobie w łeb... dlatego też
nie potrafiłem postąpić inaczej.
Nie
rozłączyłem się. Podałem adres, a dziesięć minut później
słyszałem płacz i krzyk małego chłopca, wydzieranego z rąk
Julii. Słyszałem szczęk kajdanek zapinanych na dłoniach Dariusza
Przybylskiego. Słyszałem trzask zamykanych drzwi samochodu i pisk
opon, gdy moja żona odjeżdżała, oczywiście beze mnie. Z głową
pełną nadziei, że nie pożałuję swojej decyzji, szedłem leśną
ścieżką. Mówiłem sam sobie, że postąpiłem słusznie, że nie
można było inaczej. Kacper był synem Dominiki, kiedyś jej oczkiem
w głowie, to ona nosiła go osiem miesięcy pod sercem, to ona go
urodziła, to do niej należał, bo to ona była jego matką, a nie
Julia Przybylska. Postąpiłem w zgodzie z własnym sumieniem, bo
wypełniłem dane przyrzeczenie i zwróciłem trzylatka temu
biologicznemu rodzicowi, który mu jeszcze pozostał.