Postawiłem
na stole trzy półlitrówki i dwa kartony soku, choć nie nawykłem
do popijania. Kupiłem raczej tak na wszelki wypadek, gdyby u Kamila
były jakieś panienki i miały ochotę na drina.
Siedziałem
na jakimś krześle wartym kilka tysi, a Kamil stawiał słoiki po
koncentracie pomidorowym, na jakiś antyczny, warty kilkanaście
tysięcy stół. Nigdy nie lubiłem jego miejsca pracy. W sklepie z
antykami czułem się naprawdę nieswojo.
–
Mam
z tego pić? – zdziwiłem się. Nawet nieco skrzywiłem.
–
Nie
mam tu nic innego, jak się nie podoba, to szoruj po kubeczki –
odpowiedział z bladym uśmiechem. Z daleka wyczuwalna była jego
irytacja. – Szkoda dzieciaka. Tylera nie żałuje, ale jaki by nie
był to jednak człek, więc może trochę żałuje – bredził pod
nosem, jakby sam nie był do końca zdecydowany.
–
Ach,
tak. Pozostaje jeszcze Aleks.
–
Amanda
twarda jak skała z zewnątrz i wewnątrz miękka jak gąbka.
Małżeństwo się sypło, ale to chyba jej i dzieciakom wyjdzie na
zdrowie.
–
Czy
ja wiem? Czasami odnosiłem wrażenie, że to ona bywała gorsza od
niego, chwilami.
–
Chwilami
– powtórzył i spojrzał na trzy słoiki.
–
Ja
też piję bez przepitki – przypomniałem.
–
Wiem,
ale to... dla Aleksa, wiesz, tak z przyzwyczajenia. Zawsze pijaliśmy
tak... we troje.
Rozumiałem
smutek w jego głosie, bo i mnie nieraz nachodziła podobna
melancholia, spowodowana tymi wszystkimi, wspólnymi wspomnieniami,
gdy jeszcze byliśmy sobie jak bracia.
Zrobiliśmy
na szybko trzy kolejki. Potem trzy wolniejsze, w błogim milczeniu.
Cisza! Tego teraz potrzebowałem. Ciszy, tak głośnej, że nie
potrafiłem w niej myśleć. Ciszy słów swoich i pseudo rozmówcy,
i krzyków z głośników.
Tak
wiele ocen wystawionych zbyt pochopnie
Wiele
decyzji podjętych zbyt gwałtownie
Wracały
do mnie, dlatego dziś biję się z sobą
Jedynie,
a w życiu innych stoję obok
Czasem
możemy nie znać czyjejś motywacji do czynu
I
oddalamy się od racji, obierając zły azymut*(13)
–
Co
cię gryzie? Już po wszystkim nie? – dopytywał szczupły
blondynek.
–
Nie
wiem. Czuję jakiś niepokój. Nigdy nie odnaleziono pieniędzy,
Aleks mówi, że nie on i nie Rolex mieli Kacpra. To wszystko jest…
w ogóle, Olek się wypiera, by słyszał o kradzieży zanim o mu
powiedziałem. Wpiera mi w oczy to wszystko, bym czuł się winny
śmierci Sebka.
–
Niemożliwe.
Olek bywa kutasem, lubi zrzucać winę na kogoś, ale od tego ma
zazwyczaj żonę.
–
Nie
wiem czy mu wierzyć – wyznałem.
–
Patrzył
ci w oczy?
–
Tak
– odparłem i wzruszyłem niedbale ramionami. Chwyciłem znowu za
pełen słoiczek po koncentracie.
–
Kto
wie, może coś w tym jest. Chciał odzyskać forsę, to wiesz,
włamał się do Domi i…
–
Nie
było włamania – wtrąciłem szybko.
– A
zamknęła drzwi?
–
Zarzeka
się, że tak.
–
Oni
mają zamek na tester, nie otworzysz go byle czym. Włam zostawiłby
ślad – powiedział Kamil, siląc się na ton, jaki mieli znawcy
jakieś dziedziny.
–
Może
Amanda miała klucze, Olek odbił... – gdybałem na głos.
–
Nie
mieli. Nigdy nie mieli. Nawet dwa tygodnie temu byłem tam z Amandą
i musieliśmy iść do brata Domki na górę, by otrzymać klucze.
–
Co
ty bredzisz? – zapytałem szybko.
–
Nic
nie bredzę, za mało wypiłem, by bredzić.
–
Co
to za krzyki? – Zacząłem się rozglądać dookoła, bo dochodziły
mnie jakieś głosy, jakby głośny śpiew małego dziecka i jakaś
awantura lub głośna rozmowa w tle.
–
Sąsiedzi
na piętrze, taka akustyka – odpowiedział spokojnie i spojrzał
się wraz ze mną na sufit. – Skąd się dowiedziałeś o
kradzieży? – drążył temat.
–
Od
Fabiana albo Darka, nie pamiętam.
–
Wiedzieli
od Seby?
–
Seba
nie kradł.
–
To
skąd?
–
Pewnie
od Aleksa – stwierdziłem, choć pewności to ja co do tego, już
żadnej, nie miałem.
–
Przyjmijmy
na krótki moment hipotezę, że Aleks mówi prawdę. – Te słowa
Kamila dały mi do myślenia, jak żadne inne.
–
Akustyka
mieszkań! – krzyknąłem. Wstałem, pochyliłem się nad stołem,
by wychylić jeszcze pół słoika bez popity. – Wrócę… jutro,
pojutrze, ale wrócę. Muszę coś sprawdzić!
Wybiegłem,
bo okazało się, że jest trzecia osoba, nie trzecia od Aleksa i
Krisa, ale był ktoś, kto mógł wiedzieć o ukradzionej kasie przed
Aleksem, ktoś, kto mógł wiedzieć o tym z głównego źródła.
Stałem
pomiędzy garażami, czekałem na Tomka. Brat Domi zjawił się
spóźniony. Czarny T-shirt i czerwona rozpięta koszula, czarne
rurki. Jednym słowem emo-pedał, ale nie to było teraz
najważniejsze. Właściwie, to na obecną chwilę, jego ubiór w
ogóle nie był ważny.
–
Jak
to było z porwaniem Kacpra, co? – zapytałem wprost.
– O
co dokładnie pytasz? Myślałem, że to już zamknięta sprawa. –
Nie wyglądał na kogoś kto by rozpaczał po śmierci siostrzeńca.
Był raczej zirytowany tym, że powróciłem do wątku małego
Sommersa.
–
Nie
nosisz żałoby po siostrzeńcu? – zauważyłem.
–
Żałobę
się nosi w sercu.
–
Jak
to było z tym porwaniem małego? Jak to zrobiłeś? Wszedłeś i go
wziąłeś? Tak po prostu? Zawiozłeś do Olka? – dopytywałem.
–
Nie
wiem o czym mówisz – zarzekał się, ale jego postawa, nieznaczny
krok w tył, to wycofanie, mówiło samo za siebie.
–
Akustyka
budynków mieszkalnych. Góra i dół, mówi to coś tobie?
–
Nie
rozumiem.
–
Wiedziałeś
o kasie, o ukradzionej kasie, zanim dowiedziałem się ja i zanim
dowiedzieli się okradzeni, prawda? – Wyjąłem broń i wymierzyłem
do Tomasza. – Nie uciekaj, bo strzelę i nie kłam, bo też
strzelę. Nie zależy mi już. Mam raka, umrę w rok. Co za różnica
czy spędzę ten rok w pudle, bo zabiłem gnoja co uprowadził
siostrzeńca do gangsterów i tym przyczynił się do jego śmierci,
czy będę patrzył na córki jak rosną i myślał jak rósłby
Kacper? No gadaj, kurwa! – warknąłem zbliżając się do niego.
Byłem tak roztrzęsiony, że naprawdę myślałem, że zaraz
wystrzelę.
–
Słyszałem
jak Domi gada o kasie, chyba przez tel, kłóciła się. Słyszałem
tylko jej głos. Niewiele, ale wiedziałem czyj to towar.
–
No
pewnie, nie trzeba mieć doktoratu, by się domyślić – przyznałem
na głos, coraz bardziej zdradzając nerwowymi ruchami i niestabilnym
tonem swoją irytację.
–
Poszedłem
do Kacpra, był sam, jak zawsze. Był głodny, brudny od czekolady, a
po mieszkaniu walały się puste butelki, a nawet samarki. Alkohol
miał na wyciągnięcie ręki. Chciałem, by Domi dostała nauczkę i
przy okazji bym zarobił. Mały miał do niej wrócić po,
maksymalnie, dwóch tygodniach.
–
Dałeś
go Aleksowi i tym miałeś spłacić swoje długi u niego?
–
Nie.
Aleks rozłożył mi dług na raty. Większość miałem już za
sobą. Nie zagrażał mi. Za dobrze żyjemy z Amandą i nim, by się
mścił, i tak dalej – wyznał bez skruchy w oczach.
Coś
mi mówiło, że skurwiel mówi prawdę.
–
Komu
dałeś dzieciaka? – zapytałem wprost.
Wtedy
padł strzał, ale nie z mojej broni, choć przez chwilę balem się,
że to właśnie ona sama wypaliła. Zobaczyłem postać na garażach.
Wstawała z kucek i biegła przed siebie. Pobiegłem za tym facetem,
bo z pewnością, to był facet, co do tego akurat nie miałem
wątpliwości. Strzeliłem w górę, ostrzegawczo, bardziej z
przyzwyczajenia i świadomości, że raz przez brak takiego
wystrzału, poniosłem, jakby nie patrzeć, cholernie wysokie
konsekwencje. Typek wpieprzył się do piwnicy jednego z bloków,
wszedłem za nim. Postrzeliłem go. Ciężko dyszał, a broń wypadła
mu z dłoni. Padł na kolana. Podbiegłem i kopnąłem w pistolet, a
ten ślizgnął się po podłodze w najodleglejszy kąt. Podniosłem
typka za czarną koszulkę i odwróciłem, by leżał na plecach.
Ściągnąłem mu maskę, choć nie musiałem tego robić. Już po
tatuażach na rękach i łydkach, wiedziałem z kim mam do czynienia.
Fabian zmarł na moich rękach, zdążył wybełkotać tylko
niewyraźne:
–
Przepraszam,
to miało być inaczej.
–
Cholera!
– zakląłem. Wyjąłem telefon komórkowy i wezwałem karetkę, w
pierwszej chwili jedynie do Tomka, bo Fabian Maciejewski był już
martwy i nic nie było w stanie mu pomóc, nie było więc sensu
wzywać do niego lekarza.
Pogotowie
zabrało nieprzytomnego Tomasza Zimaka. W szpitalu, po trwającej
osiem godzin operacji, okazało się, że ma szanse przeżyć, ale że
kilka miesięcy będzie utrzymywany w śpiące farmakologicznej.
Ostatnia nadzieja na dowiedzenie się prawdy właśnie utonęła albo
przynajmniej zamarzła na dłuższy czas. Wsiadłem do samochodu i
zdołowany postanowiłem wrócić do domu.
Chociaż
to jest tylko mroku cień
Z
całej wieczności to jeden dzień
To
czysta prawda, prawda
Brudna
prawda
I
chociaż pewnie nie tego chcesz
Gaśnie
zapałka ostatnia w deszcz
To
czysta prawda, prawda
To
jest brudna prawda*(14)
Po
drodze zadzwoniłem do Aleksa, miałem tylko jedno pytanie:
–
Recepta
na dziecko, jakieś zagraniczne?
–
Nie
rozumiem – odpowiedział słabym głosem.
–
Recepta
na lek na astmę dla dzieci! – krzyknąłem do słuchawki i
pieprznąłem w kierownice dłonią z taką siłą, że przypadkowo
uruchomiłem klakson.
–
Nie
wiem, nie wypisuje takich.
Wkurwiony
się rozłączyłem. Ruszyłem do szpitala i odnalazłem
pielęgniarkę, jedną z tych co mówiła o tej recepcie. Na
szczęście jej nie wywaliła, tylko miała ją w szufladzie biurka.
Udałem się z tym świstkiem do Aleksa i podsunąłem mu go pod sam
nos. Przyglądał się. Założył okulary i wziął do ręki.
–
Pieczątka
moja – wydedukował. – Pliczek mój. No, ale to nie jest moje
pismo i podpis też jakiś inny.
–
Kto
był u ciebie w gabinecie, w ostatnim czasie!? – Zabrałem receptę
i zmiętą wcisnąłem do kieszeni dżinsów.
–
Nie
wiem, ja jestem tutaj, jakbyś…
–
Zanim
tu trafiłeś! – warknęłam.
–
Nie
wiem, chyba nikt. Daj mi jeszcze raz tę receptę?
–
Po
co? – zapytałem, ale wyjąłem ten kawałek kartki.
W
sumie, nawet jakby ją podarł, czy spalił, to ja i tak już nie
miałem niczego do stracenia.
–
Chyba
znam to pismo. Darek ma podobne – powiedział bez większego
przekonania.
–
Brat…
znaczy mąż siostry Tylera?
–
Tak,
Przybylski – mówiąc to, spojrzał mi prosto w oczy.
Ponownie
nie ujrzałem w tych szmaragdach zakłamania.
–
Jak
mnie wkręcasz, to cię zabije! – zapewniłem i skierowałem się
do wyjścia.
–
Nie
wkręcam cię! – krzyknął, gdy ja trzaskałem drzwiami.
Wykorzystane
utwory:
*(13)
Eldo – Granice
*(14)
Sokół i Marysia Starosta – Czysta brudna prawda
Witam
OdpowiedzUsuńPierwszy raz piszę komentarz. Podobają mi się Twoje opowiadania, gdy czytam to zawsze nie mogę się od nich odciągnąć bo są po prostu super�� fajna kontynuacja Patryka i Majki oraz reszty bohaterów. Wybacz że dopiero teraz piszę ale u mnie zawsze wszystko na wariackich papierach przy dzieciach. Czekam na dalszy rozwój sytuacji pozdrawiam
Gdyby nie spotkanie z Kamilem na wódce to Patryk nie przypomniałby sobie o akustyce w mieszkaniu Dominiki, wychodzi na to, że męskie popijawy na coś się przydają.
OdpowiedzUsuńA więc jednak Tomek postanowił dać Domi nauczkę i zabrał siostrzeńca. Nie spodziewałam się tylko, że chciał na nim zarobić, już bardziej bym myślała, że on tak dla dobra małego, żeby mu było lepiej, ale nie dla kasy.
Ja mam nadzieję, że Patryk tylko tak gadał, że ma raka i nie jest chory, że chciał tylko w ten sposób przekonać Tomka do powiedzenia prawdy, że i tak umrze niedługo, więc mu nie zależy i może go zabić.
Jak padł strzał, to przez chwile pomyślałam, że to już koniec, że już nigdy się nie dowiedzą komu tomek oddal małego Kacperka. Ale po tym jak okazało się, że mężczyzną który oddał strzał był Fabian, a później jeszcze Aleks stwierdził, że pismo na recepcie może być Darka Przybylskiego, to przyszło mi do głowy, że to Przybylskim Zimak oddał małego Sommersa. Ciekawe czy mam rację.
Jestem pod wrażeniem, jak ten rozdział łączy się z początkiem, gdy Antek wraz z Patrykiem byli u Tomka i tam dostrzegli tę akustykę mieszkań...
OdpowiedzUsuńMam teraz kolejne główne pytania, a brzmi - Gdzie jest mały Kacper? W to, że chłopiec żyje jest pewne, pytanie tylko, czy jest mu lepiej niż u mamy. Czy to w ogóle możliwe, by dziecku było lepiej niż u mamy? Dzisiejszy świat pokazuje, że często jest to możliwe. Ja jednak pokładam ciągle jakąś dziwną wiarę w Dominikę, podobnie jak w Aleksa i Amandę.