Miałem
nieco ponad trzydzieści lat i pracowałem w parszywym, na dodatek
niewdzięcznym zawodzie. Ja do tego nawykłem, ale nie każdy był
taki jak ja. Nie wszyscy potrafili wyłączać uczucia.
Tego
dnia padał deszcz, dosłownie lało. Mój nowy partner – Antoni,
siedział na schodach przed domem, w którym rozegrała się
tragedia. Chował twarz między ręce i opierał czoło o kolana, a
ja... a ja powstrzymywałem się, by nie sięgnąć do kieszeni
przemoczonej bluzy, w której znajdowały się papierosy mojej żony.
Rzuciłem lata temu. Nie chciałem na nowo nabawić się nałogu, ale
nie chciałem też stać jak słup i... po prostu stać.
–
Zawiozę
cię do domu – zaproponowałem. – Sam też będę już leciał.
Jestem jak zwykle spóźniony – dodałem, by go nieco ponaglić.
Nie lubiłem patrzeć na ludzi, którzy użalają się i to nie
dlatego, że ich nie rozumiałem czy nie byłem empatyczny. Po prostu
nie umiałem ich pocieszać, a nie chciałem podejmować nieudanych,
drażniących prób.
–
Spóźniony!?
– krzyknął na mnie Antek i podniósł głowę. W kącikach jego
oczu zaświeciły skrywane łzy. – Ty jesteś, kurwa spóźniony!?
To był siedmioletni chłopiec.
Spuściłem
głowę, wygiąłem usta kilkakrotnie, przemieliłem językiem i w
końcu powiedziałem, głosem wypranym z wszelakich emocji:
–
Wiem.
Tu był, dwa tygodnie, przetrzymywany siedmioletni chłopiec. Umarł.
Jego już nie ma, a na mnie czeka żona i trzy dziewczynki. Nie mogę
ich zawsze zawodzić. Dlatego podnieść tyłek za schodów albo
będziesz lazł na piechotę, bo ja nie będę czekał w
nieskończoność.
–
Jesteś
bezduszny – odparł, ale wstał i nawet miał na tyle siły, by
jeszcze otrzepać spodnie.
–
Uwierz,
mam duszę – szepnąłem bardziej do siebie, niż do niego, a potem
wyjąłem z kieszeni brudnych dżinsów telefon komórkowy. Wcisnąłem
pierwszy lepszy przycisk, ale sprzęt nie zareagował rozbłyśnięciem
ekranu. Zamiast tego pokazał mi moje własne odbicie. Kwadratową
szczękę i puste oczy. Zakląłem siarczyście, ale w duchu, by nikt
tego nie słyszał. Wkurzyłem się, że komórka znowu się
rozładowała. Gdy usiłowałem wsunąć ją do kieszeni, to upadła
na bruk. Podniosłem ją, nawet nie wycierałem z błota i deszczu.
Spieszyłem się.
Szybko
otworzyłem drzwi od strony kierowcy i usadowiłem tyłek w średnio
wygodnym fotelu. Wolałem swój prywatny samochód, niż służbowy.
Choć może nie powinienem mówić o nim „mój”, bo w
rzeczywistości nie zarobiłem na niego, nie kupiłem go, nawet nie
wybrałem. To był prezent od teścia, bez okazji – tak mówił.
Choć w rzeczywistości była okazja. Cieszył się, że będzie miał
córkę z głowy. Jego prezenciki, poczynając od jakiś drobnych
karnetów na basen, spa czy siłownie, poprzez zagraniczne wycieczki,
aż w końcu te, które znacznie przewyższyły rozmiar samochodu,
czyli nowe, luksusowo urządzone mieszkanie oraz huczne wesele, były
tym, co miało mnie przy Majce zatrzymać i sprawić, byśmy się nie
rozstali. Gdyby tylko wiedział, że to ona miała powód mnie
porzucić? Wtedy nikt nie wiedział, bo nawet ja sam nie miałem o
tym pojęcia.
Z
irytacją zazgrzytałem zębami i spojrzałem w boczną szybę. Antek
w końcu doczłapał się i zaczął zajmować miejsce pasażera.
Wkurwiało mnie, że trzy razy zamykał drzwi, zamiast od razu nimi
pierdolnąć, by zamek załapał. W tamtych czasach, wiele rzeczy i,
a może właśnie przede wszystkim, ludzkich, naturalnych, tak innych
od moich zachowań mnie wkurwiało.
–
Czujesz
się winny? – zapytałem obierając kurs, nie wprost do domu, a
wpierw do McDonaldu. Chciałem wziąć coś na wynos dla…
właściwie już dla córek i chyba w końcu nadszedł moment, bym
sobie w końcu to uświadomił, że ja już byłem ojcem.
–
Odebrałem
mu życie – szepnął, gdy ja stawałem na czerwonym świetle.
Przeczesałem
palcami mokre włosy o kolorze wypłowiałej czerni i ponownie
wcisnąłem gaz. Jechałem o wiele za szybko niż było wolno, ale...
kto zabroni policjantowi?
–
To
był pedofil – rzuciłem do Antka na pocieszenie, w sumie bardziej
od niechcenia i by coś w ogóle mówić, a nie by jakoś poprawić
mu nastrój. Jak już mówiłem, nie potrafiłem podnosić ludzi na
duchu.
–
To
był człowiek – stwierdził z dziwaczną nostalgią w głosie, od
której mnie zachciało się bardziej pusto śmiać, niż ronić łzy
nad losem tamtego sukinsyna.
W
myślach żałowałem, że umarł tak lekko, tak od razu. Gdyby to
zależało ode mnie, to by cierpiał. Nie celowałbym od razu w
serce, nie chciał patrzeć jak pocisk rozrywa mu aorty. Gdybym miał
możliwość, to wolałbym takiego człowieka przywiązać do dużej,
stabilnej dechy, nacinać i solić, tak długo, aż by się
wykrwawił, albo umarł z samego bólu.
W
końcu dojechaliśmy do McDonalda, gdzie mogłem skupić wzrok na
zgrabnej pani, która obsługiwała okienko, pod które właśnie
podjechaliśmy.
–
Trzy…
te… zestawy dla dzieci. Dwa dla dorosłych. Soki zamiast coli, dwa
z kurczaczkami, jeden z burgerem. A te duże, powiększone, mogą
być z tortillą i jakąś sałatkę bez mięsa do tego – złożyłem
zamówienie.
–
Cola,
fanta?
–
Wszystko
mi jedno. Antek? – rzuciłem w stronę partnera z pracy.
–
Ja
nie jadam śmieciowego żarcia – odpowiedział. – Zresztą dziś
nic nie przełknę.
Przewróciłem
oczami na te słowa, bo to znaczyło, że znowu zaczął się
rozczulać nad minionym czasem. Olałem jego stan i dokończyłem:
– W
takim razie... zapakować na wynos, proszę. Zabawki losowe.
Odebrałem
dwa opakowania, podwiozłem Antka pod dom i miałem nadzieję, że
ten szybko usunie swoje cztery litery z samochodu, a ja będę mógł
wreszcie doczłapać się do własnego mieszkania. Jednak ten bardzo
się ociągał z opuszczeniem pojazdu. Obracał klucze na palcach i
patrzył mętnym, ponurym wzrokiem w przednią szybę. Był jakby
nieobecny.
–
Owczarek
– przemówił w końcu, a ja pierw zauważyłem, że ruszają się
jego usta, a dopiero później dotarły do mnie słowa wypowiedzi. –
Naprawdę sądzisz, że mamy do tego prawo? Że możemy odbierać
życie? – zapytał, a ja spojrzałem na niego z politowaniem.
–
Jeśli
ktoś się o to naprawdę prosi, by go odstrzelić, to czemu nie? –
odpowiedziałem z drwiącym uśmiechem.
Po
latach służby, podchodziłem do tematu zupełnie inaczej niż on. U
niego, to był dopiero pierwszy trup.
–
Pochodzę
z katolickiej rodziny… – zadrżał mu głos, a potem zamilkł.
–
Ja
też i to moja prawdziwa zmora – wyznałem. – Normalnie, koszmary
z niedzielnych kazań ojca, śnią mi się po nocach.
–
Nie
mówiłeś, że twój ojciec był pastorem?
–
Mój
ojciec był sędzią. Uwierz, to niewiele różni się od księdza. I
jeden, i drugi, sądzi, że jest bogiem i ma prawo rozdawać pokuty
innym.
Roześmiałem
się i potarłem palcami podbródek. Wyczułem jak włoski zarostu
przebijają się już przez skórę i uznałem, że na dziś dzień,
będę miał jeszcze jedno zadanie, mianowicie – ogolić się.
–
Chyba
nigdy nie nawyknę do twojego poczucia humoru. – Westchnął
rudzielec i przymknął swoje intensywnie zielone oczy. – Wiesz, u
mnie w kościele, ksiądz mówił, że zabójstwo to grzech.
–
Zależy
kto ginie – zbyłem temat, przy okazji wzruszając też ramionami.
– A
twoje sumienie? – dopytywał.
–
Zabiłem
cztery osoby, ani jednej nie żałuje – przyznałem całkiem
szczerze. – Wysiadaj, spieszę się ponagliłem i ponownie, tego
dnia, przekręciłem kluczyk w zamku, by odpalić silnik.
Antek
wysiadł, zamknął za sobą drzwi. Oczywiście, jak zwykle, zrobił
to źle, bo się nie domknęły i musiałem po nim poprawiać.
Zdusiłem jednak w sobie zawód z tego powodu i ruszyłem w stronę
domu.
Otwierałem
drzwi bardzo powoli, delikatnie. Okazało się, że całkiem
niepotrzebnie skradałem się niczym złodziej, bo nikt nie spał.
Wszyscy czekali. Nawet najmłodsza, czternastomiesięczna Nina.
–
Patryk!
– krzyknęła kasztanowowłosa, sześcioletnia Marika, rzucając mi
się na szyję. Wykorzystała ku temu moment, gdy tylko schyliłem
się, by rozsupłać sznurówki.
–
Tata!
– dodała Amelia. – Co masz dla nas!?
Spojrzałem
na czteroletnią blondyneczkę, bez jednej skarpetki na stopie, która
przechadzała się po domu w samych, różowych majtkach.
Najmłodsza
– Nina, doczołgała się na czworaka do moich nóg, więc wziąłem
ją na ręce i w końcu natrafiłem wzrokiem na postać własnej
żony.
Majka
spojrzała na mnie z wyraźnym zmęczeniem w oczach. Westchnęła i
wstała z kanapy.
–
Jesteś
spóźniony, jak zwykle – powiedziała z wyrzutem. – Odgrzać ci
obiad?
–
Jest
na ciebie zła – wyszeptała mi do ucha Marika.
–
Zauważyłem
– odszepnąłem konspiracyjnie i odstawiłem dziewczynkę tak, by
stanęła na równych nogach, a nie wisiała na moim karku. –
Trzymajcie i idźcie do siebie. – Rozdałem zestawy, które
wcześniej położyłem na białej komodzie, która miała takie
śmieszne, krzywe giry. Mój przyjaciel – Kamil, powiedział mi, że
taka moda panowała za czasów jakiegoś króla Ludwiga, ale nie
miałem pojęcia ani którego, ani gdzie królował. – Weźcie Ninę
z sobą – poleciłem i obserwowałem jak dwie małe dziewczynki
nieporadnie się ze wszystkim zabierają i do tego jeszcze usiłują
wziąć młodszą siostrę za ręce, bo ta tylko, gdy ktoś
podtrzymywał ją z dwóch stron, stawiała samodzielnie kroki.
Inaczej bała się chodzić. – Ruszcie, że głowami! –
warknąłem, być może trochę za ostro, ale chyba nawet nie
potrafiłem być inny. – Zanieście najpierw jedzenie, potem się
po nią wróćcie!
–
Kazałeś
od razu, Patryku – odparła, nie kryjąc swojego oburzenia Marika.
Już
dawno utraciłem nadzieję, że kiedykolwiek nazwie mnie „tatą”,
ale... czy nazewnictwo naprawdę było takie ważne? Ostatecznie
wolałem już, gdy nazywała mnie „wujkiem” niżeli po imieniu,
ale wcześniej nie miałem serca, by zwracać jej na to uwagę, a
teraz, teraz chyba sam nawykłem do takiej formy, na tyle, by z
trudem, ale jednak ją przełykać.
Majka
usiadła na krześle w kuchni, a właściwie to w jadalni, gdyż ta
była z nią połączona. Zaczęła przeglądać jakąś gazetę.
–
Ciekawa?
– zapytałem, stając naprzeciw niej. Nawet nie zadałem sobie
trudu, by zdjąć przemoczone do ostatniej nitki ubranie.
–
Bardzo
– odburknęła. Nie patrzyła na mnie, jakby się przed tym
wzbraniała.
–
Czytasz
do gry nogami. Musisz mnie tego nauczyć. – Uśmiechnąłem się.
Wstałem i zacząłem grzebać po szafkach. – Widziałaś może…
–
Tak,
wypiłam.
–
Jak
to wypiłaś? Ale wszystko? – Nie mogłem wydobyć samego siebie z
tego stanu zdziwienia. Jeszcze raz przyjrzałem się uważnie mojej
żonie, starając się w niej dostrzec jakieś stany upicia, ale nie
zauważyłem ich. Była całkowicie trzeźwa.
–
Walczę
z twoim alkoholizmem. Piję więcej byś ty pił mniej – odparła,
odrzucając gazetę na blat z takim hukiem i agresją, że aż
prześlizgnęła się po nim i upadła na płytki, których wzór
przypominał wykonanie z czystej kości słoniowej.
–
Slaby
żart. – Objąłem moją żonę od tyłu. – Wcale nie muszę pić.
Skoro nie ma, to nie będę – zapewniłem, muskając w policzek. –
Był kurator?
–
Od
miesiąca już nie przychodzi.
– O
co mam zapytać, byś była milsza? – Usiłowałem pocałować ją
jeszcze raz, ale się odsunęła.
– O
sprawę, której jeszcze nie minął termin ważności – wyznała i
poprawiła sznureczki przy swojej popielatej bluzie na zamku. Ubranie
miało kilka mokrych plamek, które zapewne powstały w wyniku
styczności z mokrym mną.
–
Jak
Tyler?
–
Mój
brat? – zdziwiła się, bo faktycznie temat przyrodniego brata
mojej żony, nie należało do mych ulubionych. – Nadal siedzi, a
do Domi nadal się nie można dodzwonić.
–
Pewnie
świetnie się bawi – usiłowałem zbyć temat. – O nią się nie
martw. Takie jak ona, zawsze spadają na cztery łapy. – Wróciłem
się do przedpokoju po zapakowane, śmieciowe jedzenie i jedno z
takich opakowań postawiłem przed moją żoną. – Tortille możesz
mi oddać, wziąłem ci sałatkę. Tym razem pamiętałem, że nie
jesz mięsa.
–
To
teraz nie ma znaczenia. – Odstawiła papierową torbę na bok.
–Przecież nie martwię się o nią, a o Kacpra.
–
Rozumiem
– odparłem, szamiąc frytkę.
–
Jak
możesz w takim momencie jeść!? – naskoczyła na mnie i wyrwała
mi jedzenie z dłoni. – Mówię, że nie mogę się do nich
dodzwonić.
–
Rozumiem,
że się martwisz. – Ponieważ ona miała moje frytki, to zacząłem
rozpakowywać tortille. – Jednak nie możemy nic zrobić. Nawet,
gdybyśmy urządzili zbiorową głodówkę i zagłodzili się na
śmierć, to nie uniewinnią Tylera, a nawet nie skrócą jego
wyroku. Nasze poświęcenie nie uczyni też z Dominiki wzoru
rodzicielstwa. Dlatego, daj mi w spokoju zjeść kolację.
–
Pamiętasz
go jeszcze? – dopytywała. – Taki w czarnych włoskach, zazwyczaj
na irokeza. Mały… trochę młodszy od Amelki.
–
Pamiętam.
Tydzień temu ich widziałaś, tak?
–
Tak.
Była u męża na widzeniach, wzięła syna.
–
No
więc? Chyba wszystko dobrze, nie? – zbyłem temat i napchałem
sobie usta fast-foodem.
Majka,
nie wiedzieć czemu, bardzo się zdenerwowała. Oddała mi moje
frytki, konkretnie to rzuciła nimi tak, by upadły między moje
dłonie i usiłowała wyjść z jadalni, w pewnym momencie się
jednak zatrzymała.
–
Jak
tak dalej pójdzie, to będziesz sypiał w samochodzie i jadał po
barach. Nie potrzebuję męża, którego wiecznie nie ma. –
Odeszła, a ja z oddali usłyszałem dźwięki wydobywające się ze
sporych rozmiarów telewizora plazmowego.
Wstałem,
by udać się w ich kierunku, jednocześnie ciągnąc Coca-Colę
przez słomkę, z papierowego kubeczka.
–
Ja
pracuje, mogłabyś być… – zacząłem, ale mi przerwała:
–
Byłam
wyrozumiała, gdy nie mieliśmy dzieci. Wystaraliśmy się o adopcje,
po to bym ja miała zajęcie i nie czepiała się tego, że ciebie
wiecznie nie ma, czy po to byśmy byli rodziną?
–
Jesteśmy
nią.
–
Marika
dostała aparat od mojego ojca. Sprawdź na ilu zdjęciach jesteś –
poleciła chamowatym tonem i poczęła splatać swoje długie,
brązowe włosy w kucyk, a potem założyła ręce na piersi i tak
siedziała, niczym obrażona, mała, rozpuszczona królewna.
–
Rozumiem,
że to jest zaprzeczenie, że nie jesteśmy rodziną, tak? –
dopytywałem, sadowiąc się obok niej.
–
Nie
wiem, Patryku. Rób co uważasz. Ja idę spać. – Wstała z kanapy
i poszła do sypialni.
Wyraźnie
tego wieczora mnie unikała, więc darowałem sobie podążanie za
nią. Rozpiąłem mokrą bluzę i jeszcze zanim ją z siebie zdjąłem,
to zmieniłem kanał.
Ledwie
zdążyłem pozbyć się nie tylko bluzy, ale także dżinsów, a już
przyszła Marika i usadowiła się obok mnie. Także popijała colę,
niemiłosiernie przy tym siorbiąc.
–
Co
urwisie? – zapytałem sześcioletnią dziewczynkę.
Położyła
swoją dłoń na moim ramieniu i poklepała, jakby dla dodania
otuchy.
–
Przejdzie
jej. Szybko się obraża, ale szybko jej przechodzi – zapewniała.
– Gdzie byłeś jak ciebie nie było? – dopytywała, ale nie
patrzyła na mnie. Wzrok miała wbity w ekran telewizora, który
właśnie pokazywał reklamę jakiegoś nowego aquaparku w
Krakowie.
– W
pracy – odpowiedziałem całkiem szczerze.
–
Co
robiłeś? – Reklama się skończyła, więc jej wzrok zawędrował
na moją twarz.
–
Pracowałem.
Nie
wiedzieć czemu, ale udzielona przeze mnie odpowiedź, wprawiła
dziewczynkę w rozbawienie.
–
No
ale jak? – nie dawała za wygraną.
Oparłem
się wygodniej i nieco zsunąłem ze zmęczenia. Zastanawiałem się
nad tym, ile tak naprawdę można powiedzieć tak małemu dziecku.
–
Pilnowałem,
by ludzie na ulicach byli grzeczni.
–
Nie
możesz pilnować byśmy my byli grzeczni tutaj?
–
Były
grzeczne – poprawiłem. – Chciałbym. Bardzo bym chciał być z
wami tutaj od rana do nocy, ale muszę zarabiać. – Szybko zabrałem
jej kubek z małych rączek i zacząłem łaskotać, byleby czymś ją
zająć, by już nie zadawała więcej niepotrzebnych pytań.
–
Pojedziemy
do basenu ze zjeżdżaniem!? – krzyczała, śmiejąc się
wniebogłosy.
Zgodziłem
się, bo w sumie miałem zaległe trzy dni wolnego, a ten czas, był
chyba najlepszym, a właściwie koniecznym, by je wykorzystać, zanim
jeszcze moje małżeństwo na dobre nie runęło i nie zamieniło się
w zgliszcza. Poza tym właśnie zakończyliśmy z Antkiem sprawę,
więc musiałem się śpieszyć z tym urlopem, nim przyklepią nam
kolejną.
Miałem
racje, bo wspólny wyjazd, faktycznie dobrze nam zrobił. Majka w
końcu miała okazje zobaczyć Kraków i jego zabytki, ja pokazać
jej, gdzie spędzałem najwięcej czasu jako dziecko, a dla
dziewczynek, to faktycznie, największą atrakcją był park wodny.
Nie
spodziewałem się tylko, że po powrocie do domu, czekają na nas
takie niemiłe rewelacje. Ledwie wróciliśmy z trzech dni pauzy,
niosąc maluchy na rękach. Ja całą dwójkę, a Majka jedynie
czternastomiesięczną Ninę. Odłożyliśmy je do łóżek, pomimo
że były w zabrudzonych, od jedzenia w samochodzie, ubraniach.
–
Jutro
przyniosę wszystko z samochodu – powiedziałem do żony i
włączyłem telewizor.
Akurat
nadawane były wiadomości regionalne. Dostrzegłem dobrze mi znaną
okolicę i znajomą twarz. Zrobiłem głośniej.
Niespełna
trzyletni Kacper Sommers zaginął. Matka chłopca mówi, że
zostawiła dziecko, dosłownie, na dziesięć minut samo w łóżeczku.
Kacperek, według jej zeznań, spał. Kiedy wróciła ze sklepu,
okazało się, że syna nie ma w domu. Zniknął też jego kocyk,
gładki, granatowy i ulubiona maskotka – Reksio, postać z
kreskówki. Ktokolwiek widział chłopca ze zdjęcia, proszony jest o
skontaktowanie się z nami, pod numerem wyświetlanym na dole ekranu.
Spojrzałem
na Majkę, która opierała o jedną ze ścian. Jej wzrok wskazywał
na totalne przerażenie i niedowierzanie.
–
Patryk,
przecież to niemożliwe – powiedziała do mnie, ale jednak na tyle
cicho, że ledwie to usłyszałem.
–
Nie
wiem. Zaraz zadzwonię do kolegów od zaginięć, wszystkiego się
dowiem. – Wstałem z kanapy i sięgnąłem do kieszeni po komórkę.
Nie było jej tam. – Zejdę po telefon do samochodu, pewnie został
– oznajmiłem, wymijając ją potarłem pieszczotliwie o jedno
ramie i wyszedłem.
Jedyna oznaka, że Patryk czuje cokolwiek odnośnie wydarzeń z początku rozdziału, to ta chęć zapalenia papierosa. Później wydawał się być wyprany z emocji, wręcz irytował go stan Antka, który wyraźnie to przeżywał. Jednak z doświadczenia wiem, że nie okazywanie, to nie to samo, co nie posiadanie – co w zawodzie Patryka nawet się chwali. Nie skreślam go więc w żaden sposób, staje się dla mnie tylko bardziej interesujący.
OdpowiedzUsuńMoże to nie zabrzmi dobrze, ale mnie Antek też trochę wkurzał – patrzę na to w tej chwili czysto pod pryzmatem jego zawodu, w którym jednak trzeba mieć twardą dupę, jak Patryk. Rozumiem jednak, że to było jego pierwsze takie wstrząsające przeżycie, więc jestem w stanie mu jakoś odpuścić, a nawet współczuć i mieć nadzieję, że uodporni się jednak z czasem. No i jak dla mnie dobre jest też to, że jednak, mimo wszystko, ma szacunek do człowieka i jego prawa do życia.
W tym jednak przypadku, jeśli chodzi o tego pedofila – jestem za Patrykiem. Swoją drogą, to nerwowy ten facet jest, ale mu się nie dziwie, bo mnie też często drażnią ludzie, którzy robią coś powolnie i jak takie mimozy, jakby mieli zaraz upaść i umrzeć. Antek jednak dalej ma moje współczucie, więc Patryk jest teraz fe, że miał takie nerwy na niego.
Jestem ciekawa, dlaczego przyrodni brat Majki siedzi – wnioskuję, że za niewinność. Został więc w coś wrobiony? I co takiego ma w sobie jego żona, że Maja aż tak jej nie ufa? Może tutaj gra główną rolę jej kobieca intuicja, może czuję, że coś stanie się małemu pod nieobecność jej brata?
Patryk za to podchodzi do tego luźno, przez co mam wrażenie, że wręcz lekceważy żonę i jej obawy. Wyjaśniam to sobie jednak odmiennym charakterem. Jedni ludzie są bardziej empatyczni i przejmują się losami zarówno bliskich, jak i obcych, inni mniej. Wydaję mi się, że Majka i Patryk są właśnie przykładem takiej odmienności.
Małżeństwo musi mieć wesoło z trzeba dziewczynkami w tak różnym wieku – nie widzę jednak jakiejś szczególnej radości, że udało im się je adoptować. Ale może kamufluje to ta właśnie frustracja Majki, że bądź co bądź, jest z dziećmi sama, bo Patryk ciągle pracuje. Rozumiem jej złość, wzmożoną jeszcze tym, że teraz nie zaniedbuje już tylko jej, ale też te trzy dziewczynki – kto wie, może to jest też powodem, dlaczego Marika nie mówi do niego tato?
Swoją drogą, ta dziewczynka zyskała moją sympatię – jest jednym z tych dzieci, które jestem w stanie polubić bezwarunkowo, od razu.
Rodzinie dobrze zrobił taki wyjazd, to na pewno, szkoda tylko, że skończył się taką wiadomością. Mam nadzieję, że Patryk uruchomi wszelkie znajomości i pomoże znaleźć chłopca – boję się, że ten siedmioletni chłopiec, przetrzymywany dwa tygodnie przez pedofila, jest przedsmakiem tego, co stanie się z małym Kacperkiem…
To tylko prolog, a już tyle emocji i już wiem, że będę to opowiadanie przeżywać.
Ale ogólnie spoko, czekam na next :)
O ile mnie pamięć nie myli to już kiedyś czytałam ten prolog, ale już tak dokładnie nie pamiętam. No i nie wiem, jak się do tego odnosić, jak do kontynuacji historii Majki i Patryka, czy jak do zupełnie nowej historii.
OdpowiedzUsuńA więc Patryk i Majka adoptowali trzy dziewczynki. Dzięki temu udało im się stworzyć rodzinę, która niestety zaczyna się sypać przez pracę Patryka. Nie dziwię się złości i frustracji Majki, ona czuje się oszukana, chce żeby mąż poświęcał więcej czasu dzieciom, rodzinie, a nie tylko pracy.
Poza tym tam chyba u nich niestety Patryś ma problem z alkoholem, przynajmniej zachowanie Majki na to wskazuje. Ona mu chyba wylała cały alkohol, tylko co to da, jak on zaraz może sobie pójść i kupić, to on musi zrozumieć, że ma z tym problem i musi sam chcieć go rozwiązać. Ale muszę przyznać, że aż mi się buzia śmiała, jak przeczytałam tekst Majki, że wypiła cały alkohol, bo walczy z jego alkoholizmem. To jej "piję więcej byś ty pił mniej" rozbawiło mnie do łez, ma kobieta poczucie humoru.
Te ich dziewczynki fajne, a zwłaszcza ta Marika, taka wyszczekana, to jej poważne"Patryku", a jak go pocieszała, że Majce niedługo przejdzie złość na niego, przesłodka normalnie.
Ten Antek, partner Patryka jest nowy, do wszystkiego podchodzi bardzo emocjonalnie. Patryk zdążył się przyzwyczaić już, uodpornić, w pewien sposób stwardnieć na to wszystko co musi oglądać w trakcie prowadzenie śledztwa. Nie wydaje mi się, żeby przez to nie miał serca, czy był nieczuły na cierpienie tego chłopca, którego przetrzymywał, a później zabił pedofil. Ta jego pozorna nieczułość, to taka poza, sposób na poradzenie sobie z tym wszystkim, on nie chce się rozczulać, zwłaszcza, że teraz ma w domu trójkę małych dzieci i niedobrze by były gdyby przynosił problemy z pracy do domu, chociaż pewnie i tak w jakimś małym stopniu to robi. I tak mi się jeszcze wydaje, że on pije, żeby jakoś sobie poradzić z tymi wszystkimi okropnościami z jakimi spotyka się w pracy.
Majka chyba miała jakieś przeczucie, że tak bardzo martwiła się o Kacperka. Z jednej strony jestem zła na Patryka, że się jej przeczuciami nie przejął, że zignorował Majkę i zbagatelizował, ale z drugiej strony to co on miał zrobić, chłopiec był z matką, więc powinien być bezpieczny. Ciekawe dlaczego Majka tak bardzo nie ufała Domi.
Tak fajnie się bawili na wycieczce, Majka chyba pierwszy raz od dłuższego czasu była zadowolona z męża, a tu taka niemiła niespodzianka.
Mam nadzieję, że Kacperek szybko się odnajdzie i że nie został porwany przez jakiegoś pedofila, czy mordercę.
Jestem pewna, że Patryk zrobi wszystko co tylko będzie mógł, żeby odnaleźć bratanka żony.
Witaj,
OdpowiedzUsuńNie wiem czy interesuje Cię moja opinia, ale skoro już tu jestem to się wypowiem.
Zacznijmy od Patryka: Irytuje mnie nieco fakt, że jest taki wyprany z emocji. Przyznaję, mnie też wkurzał Antek, ale mam na myśli sytuację po powrocie z pracy. Może jestem dziwna, może się nie znam, ale według mnie powinien bardziej przejąć się małżeństwem. Wyglądało to trochę tak, jakby nie chciał o nie dbać z miłości tylko dla wygody. Jakby na mnie wkurzyła się moja druga połówka to bym albo też się wkurzyła, albo zasmuciła. Po Patryku to spłynęło.
Bardzo mi się podoba to jak piszesz. Pomimo, że mam 13 lat wczułam się w rolę 30 letniego mężczyzny z rodziną.
Zazwyczaj drażnią mnie typowo polskie imiona, a jednak tutaj aż tak bardzo mi nie przeszkadzają.
Będę czekać na pierwszy rozdział.
Pozdrawiam
Kot
Ps: Jeżeli miałbyś ochotę to zapraszam na mojego bloga. Dodałam spis treści, więc powinno nie być problemów ze znalezieniem rozdziału.
http://ostatniamysl.blogspot.com/?m=1
Pewnie w nocy wpadnę, b teraz idę spać.
UsuńJa akurat zawsze... prawie zawsze osadzam opowiadanie w polskich realiach, bo innych nie znam, a nie chcę kpić z np Amerykańskich realiów. Poza tym historia to historia, liczy się fabuła, a nie imię, choć szczerze przyznaję, że mnie np już drażni czytanie w kółko o tych samych miastach, o których zazwyczaj nawet autorzy nie mają pojęcia. No i nie lubię strasznie skomplikowanych imion, które nie wiadomo jak przeczytać i jak napisać.
Patryk jest jaki miał być i cieszę się, że większość go właśnie tak odbiera.
Każda opinia się liczy.
Niektórzy ludzie są nieporadni w okazywaniu uczuć. Myślę, że zachowaniem Partyka kierowała również rutyna. Z pewnością wiele już widział i chociaż mógł sprawiać wrażenie obcesowego, gdzieś w środku na pewno poruszyła go ta sprawa z chłopcem. Zresztą to, o czym potem pomyślał, co by sam zrobił z pedofilem, o tym świadczy.
OdpowiedzUsuńSkrupuły jego partnera odnośnie zabicia człowieka z jednej strony są zrozumiałe, ale z drugiej skoro zdecydował się na taki zawód, mógł przewidzieć, że kiedyś tam może będzie musiał użyć broni. I w konsekwencji zmierzyć się z własnym sumieniem. Powinien pamiętać, że nie zabił niewinnego człowieka, zabił potwora.
Nie będę na razie wchodziła głębiej w relację Patryka z żoną. Jak rozumiem on za dużo pracuje, nie dogadują się, są problemy z piciem. Sporo tego, ale jak na razie przedstawione w na tyle ogólnikowy sposób, że nie mogę się do tego za bardzo ustosunkować. Jestem póki, co przy rozdziale pierwszym, więc pewnie dalej dowiem się więcej na ten temat.
„– Marika dostała aparat od mojego ojca. Sprawdź na ilu zdjęciach jesteś – poleciła chamowatym tonem i poczęła splatać swoje długie, brązowe włosy w kucyk, a potem założyła ręce na piersi i tak siedziała, niczym obrażona, mała, rozpuszczona królewna.”
„Chamowaty ton” i „mała, rozpuszczona królewna” - nieco mi się rozjeżdżają te sformułowania. Może zamiast chamowaty, (co kojarzy się też z prostacki) pasowałby bardziej – ostry ton, albo zjadliwy?
„… do McDonaldu” – do McDonalda lub do restauracji McDonald's.
„Nie celowałbym od razu w serce, nie chciał patrzeć jak pocisk rozrywa mu aorty.” Nie chciałem – chyba o to chodziło.
Podobają mi się dziewczynki, zwłaszcza Marika, rezolutna sześciolatka. Sporo się dzieje już w pierwszym rozdziale. Postaram się niebawem zapoznać z treścią pozostałych.
Nie chcę robić za adwokata, bo nikt mnie o to nie prosił, ale skoro już tutaj jestem i komentuję, to pomyślałam, ze wtrącę iż opowiadanie jest pisane z perspektywy pierwszej osoby i ma na celu też odtworzyć możliwie jak najbardziej realnie postać samego narratora. Ilu znasz mężczyzn, policjantów, którzy zawsze używają poprawnej polszczyzny? W moim otoczeniu niemal każdy facet mówi "podaj mi tą książkę" "jadę do Mcdonaldu" "oglądnąłem film". Myślę więc, że Patryk jako policjant, osoba taka... bardzo zwykła, nieco prostacka, bo za takiego go właśnie mam, też nie ma w obowiązku mówić wyniosłą polszczyzną niczym z książek Sienkiewicza.
UsuńTeż polubiłam Marikę, natomiast co do Majki i Patryka, to odnoszę wrażenie, że ta dwójka się nie dobrała, ale być może to przeciwieństwa się przyciągają i tutaj ta teoria zda swój rezultat.
Witaj, znalazłam wreszcie chwilkę, by przeczytać prolog. Poczyniłam sobie nawet jakieś notatki, czytając "Świat niemiłości" na czytniku, ale oczywiście zaginęły w akcji, toteż wybacz nieskładny, chaotyczny komentarz.
OdpowiedzUsuńZacznę może od moich zastrzeżeń. W tekście zdarzyło Ci się nieco literówek, przecinki tańczą często, jak im się podoba. Widziałam jakąś wzmiankę o becie - jeśli ktokolwiek betował ten tekst, nie zauważył wielu potknięć. Nie jest to wprawdzie nic rażącego, ale jest.
Ogółem nie zwykłam czytać obyczajówek, jednak ostatnio trafiam na naprawdę niezłe, toteż dam sobie szansę ze "Światem niemiłości", tym bardziej, że zapowiada się nieco na kryminał, więc mam nadzieję, że będzie ciekawie.
Prolog stopniowo wprowadza czytelnika w szary, zwyczajny świat, można by rzec - losowego policjanta. Ot, zwyczajny człowiek ze zwyczajnymi problemami. Z żoną, która nie zrozumie, że zawód policjanta często pochłania większość jego życia, z adoptowanymi, nic nierozumiejącymi, ale uroczymi córeczkami, z irytującym współpracownikiem, prowadzący najzwyklejszy żywot. Bije prostotą, ale i ta prostota właśnie zachęca do zagłębienia się w ten świat, bo ileż można czytać o wszechmocnych, prawych superbohaterach? Z opisu wnioskuję, że Patryk ma swoją mroczną przeszłość, a przynajmniej tak mi się wydaje. Jest to osnute na razie pewną tajemnicą.
Podoba mi się, jak prosto, ale i trafnie przedstawiłeś wszystkie postacie pod kątem psychologicznym. Są bardzo realne, logiczne, ich działania, myśli pasują do ich charakterów. Możemy stworzyć sobie w głowie mniej więcej obraz Patryka i Antka, a nawet i Majki. Choć brakuje mi nieco emocji tekście, jest dość wyprany z uczuć. Patryk działa, robi, wspomina, ale jakby nie odczuwa. Nie wiem, czy sam wie, co czuć, co myśleć i ja nie wiem, co on myśli, decydując się na taki lub inny krok. Jest bardzo suchy, płytki, nijaki. Tej postaci brakuje odrobiny podrasowania.
Wraz z końcem prologu nawiązuje się punkt, od którego rozpoczyna się właściwa historia - zaginięcie młodego bratanka (dobrze pamiętam?). Przeczytałam też już kawałek rozdziału pierwszego i wiem, że śledztwo niespecjalnie postępuje w jego sprawie, najpewniej nikogo nie obchodzi chłopiec osób, które niewiele znaczą w społeczeństwie, a po którym ślad zaginął. Czy naprawdę społeczeństwo jest tak zepsute, że poświęci życie niewinnego chłopca, postrzegając jego wartość przez pryzmat żałosnych rodziców? Pytanie retoryczne... ;)
Pozdrawiam ciepło, wkrótce wezmę się za kolejny rozdział!
https://skowyt-banshee.blogspot.co.uk
http://witch-mark.blogspot.co.uk/