Jeździłem
po mieście. Właściwie to kręciłem się po nim bez celu, trochę
po to by unikać domu. Na tę chwilę, mój stan, nie był odpowiedni
do tego, by przebywać z trzema rozkrzyczanymi, pełnymi energii
dziewczynkami i zamartwiającą się o bratanka żoną. Wszędzie
wisiały plakaty ze zdjęciem dziecka… ze zdjęciem Kacpra –
małego chłopca o ciemnych włosach i błękitnych, smutnych oczach.
Radio także nadawało tylko o tym.
Mija
trzecie doba poszukiwań – dudnił jakiś głos z głośników.
Ten głos wspominał też o tym, że policja przeszukała okoliczne
parki, piwnice i klatki schodowe oraz wszystkie miejsca, gdzie mógłby
przebywać Kacper Sommers.
–
Idioci!
– warknąłem i przyłożyłem otwartymi dłońmi w brzegi
kierownicy. – Co oni sobie myślą, że dwu i pół latek sam sobie
otworzył drzwi, i poszedł na spacer? – zapytałem sam siebie i
zmieniłem stację, byleby już nie słuchać w kółko i jednym i
tym samym. Wystarczyło już, że w domu miałem przez to istne
piekło.
Dziś
w moim mieście ludzie, mają w oczach strach,
a
gdy noc nadchodzi zamykają drzwi.
Oni
chcą żyć dłużej, tajemnic nie chcą znać,
przez
to mają tylko koszmarne sny.
Kto
to widzi, ten to czuje, czuje, czuje, czuje,
każdego
dnia obserwuje, to miasto nie zostawi cię bez ran*(1)
Podjechałem
po Antka, bo w sumie o to mnie prosił w SMS-ach. Nie wiedziałem czy
pragnął wybrać się na zakupy i potrzebował tragarza, tak jak
kiedyś, gdy wymieniał telewizor, czy może chodziło o jeszcze coś
innego. Królewicz, oczywiście, nie mógł sam otworzyć sobie
drzwi. Przychyliłem się więc do klamki, by go w tym wyręczyć.
Zasiadł na miejscu pasażera i podał mi grabę. Chyba powinienem
zacząć się przyzwyczajać, że mam innego partnera, ale... to nie
było takie łatwe. Gdy się z kimś spędza ponad osiem godzin
dziennie, to człowiek się jednak przywiązuje, nawiązuje się
specyficzna nić przyjaźni i lojalności. Z Antkiem jeszcze tego nie
czułem. Był za młody, za mało doświadczony, za naiwny i za
delikatny do tej roboty. Jak więc miałem mu ufać? Jak na niego
spojrzeć, by widzieć w nim kogoś, co najmniej równego mnie
samemu?
–
Jak
żyjesz? – zapytałem dla zaczęcia tematu i bardziej z
grzeczności, niżeli z ciekawości, bo szczerze średnio mnie
obchodziło co u niego i obawiałem się, że typek zacznie się
znowu nad sobą rozczulać.
–
Jak
co dnia. Koszmarny sen, fatalny poranek, robota i sen, który okaże
się koszmarny.
–
Po
co wybrałeś taką robotę? – odważyłem się zapytać.
–
Poszedłem
w ślady ojca – wyznał z dziwną ckliwością w głosie, a ja
poczułem tak dawno nieznany mi rodzaj dumy, spowodowany
uświadomieniem sobie tego, że na całe szczęście ja nie poszedłem
w ślady mojego.
–
Był
policjantem? – dopytywałem Antka.
–
Nie,
ale też robił to czego nienawidził, a jednocześnie nie mógł
odejść.
–
Czym
się zajmował?
–
Nami.
Roześmiałem
się. Może to było trochę niegrzeczne, ale chyba lepszy śmiech,
niż objechanie jego rodziciela od A do Z, czy ponowne zaczęcie
tematu o nocnych koszmarach, spowodowanych zabójstwem ponad
pięćdziesięcioletniego pedofila.
–
Wybacz,
że się śmieje, ale wolę traktować to jak żart – wyjaśniłem.
– A
jak u ciebie? Majka nadal…
–
Nadal.
Nie odzywa się – odpowiedziałem i przejechałem na żółtym.
–
Może
ona ma racje.
–
Antek,
nie mogę wejść w drogę tym z poszukiwań… Nie mogę, choćbym
chciał.
–
Ale
dobrze wiesz, że oni nie szukają. Wisi im dziecko dwójki
narkomanów – stwierdził jakby z odrazą. – Obstawili dom, na
wypadek okupu, bo wiadomo, że nikt nie zechce okupu. Przeszukali
piwnice, wywiesili plakaty i powiadomili patrole. Czują się tak,
jakby wypełnili należne im obowiązki, a reszta to już... to już
nie ich broszka.
– A
co więcej ja bym zrobił? – zapytałem z lekkim i złośliwym
uśmiechem.
–
Ty
znasz to środowisko, w końcu to twoja rodzina.
–
Była.
Kiedyś.
–
Wiesz,
że po upłynięciu doby od zaginięcia dziecka, szanse na
odnalezienie go żywego, maleją o trzydzieści procent. Minęły
trzy doby. To bratanek twojej żony.
–
Nie
robię w poszukiwaniach – warknąłem przez zaciśnięte zęby.
– A
kto ci każe robić? Możesz prywatnie podjechać, popytać. Majka
przestanie wariować, bo przynajmniej będziesz mógł jej
powiedzieć, że zrobiłeś ile mogłeś – przekonywał z taką
dziwną nadzieją w oczach.
–
Nie
chcę znaleźć martwego dziecka w koszu na śmieci – odparłem bez
cienia emocji, choć prywatnie, to się we mnie gotowało jak w
jakimś kotle.
–
Nie
musisz go znaleźć w koszu na śmieci i nie musi być martwy.
–
Nie
chcę znaleźć dziecka, które kilka dni ktoś wykorzystywał! –
powiedziałem podniesionym tonem, licząc na to, że tyle wystarczy,
by zmienił temat. Ostatecznie zaginięcie Kacpra nie było moją
sprawą, policja już miała dane chłopca i wszelakie informacje,
więc to oni powinni go szukać, a ja nie powinienem mieszać się w
śledztwo, nie mając do niego ni cienia dystansu.
–
Możesz
je przed tym ustrzec jeśli się pośpieszysz – nie ustępował
dalej Antek.
–
Minęły
trzy doby – śmiałem zauważyć.
–
Lepiej
późno niż wcale.
–
Jesteś
gorszy od mojej żony!
–
Ruszamy?
–
Dobra.
Tylko nie mam pomysłu od czego zacząć. Sąsiedzi nic nie widzieli…
–
Na
tej dzielnicy sąsiedzi nie widzieliby i nie słyszeliby nawet, gdyby
im dziecko mordowano pod oknami. Wiesz dobrze jaka to okolica.
–
Wiem.
Ale ty mówiłeś, że masz jakąś sprawę.
–
Chłopaki
kazali nam dostarczyć na komendę jakiegoś gówniarza. Dzwonili do
ciebie, ale nie odbierałeś.
Sięgnąłem
po telefon komórkowy, który spokojnie spoczywał sobie na kokpicie
i faktycznie, ten okazał się być rozładowany.
–
Dobra,
przejedziemy się po tego dzieciaka, dostarczymy na przesłuchanie, a
potem pomyślę na jaki staw rzucić wędkę. Daj adres.
–
Godebskiego,
wieżowiec. Ja bym sprawdził sklep – rzucił jakby od niechcenia.
–
Co?
– zdziwiłem się.
–
Sklep.
Matka chłopca mówiła, że wyszła do sklepu na kilka minut i
zamknęła drzwi.
–
No i
co z tego? Niejeden rodzić zamyka małe dziecko na dwie minuty i
idzie po papierosy. Zwłaszcza na tej dzielnicy. Mnie samemu zdarzyło
się zostawić dziewczynki i na przykład skoczyć na dół po sok,
czy rano po mleko. – Zaparkowałem pod jednym z większych bloków
w naszym mieście i nakazałem Antkowi wysiąść – skocz po tego
gówniarza na ostatnie, ja zostanę w samochodzie. Tutaj winda nie
działa.
Odstawiliśmy
niejakiego Pawła K. na komendę, gdzie nasi koledzy go
przesłuchiwali. Obiecali, że sami się wszystkim zajmą. Sprawa
wydawała się błaha, jakieś porachunki bandy gimnazjalistów z
nożami w roli głównej.
–
Za
dużo gangsterskich filmów – rzuciłem do Antka, gdy ten ponownie
sadowił się na siedzeniu pasażera i włączał odtwarzacz.
Historia
jak setki innych, pewnej dziewczynki
Właśnie
chowała na ogródku zabawki do skrzynki
Tata
smarował gwinty, mama jak zwykle w kuchni
Jeszcze
nie wiedziała, że nie zobaczy już córki
Tuż
obok furtki, stał szanowny sąsiad
Patrzył
na małą Kasię, i kręcił cwel swego wąsa
I
wszedł kurwa do środka, i nikt nie wie dlaczego
Ten
pierdolony sąsiad dopuścił się najgorszego
Od
lat był ojca kolegą…*(2)
Antek
nagle przyciszył. Spojrzał na mnie.
–
No
co? – zapytałem, zupełnie nie rozumiejąc o co może mu chodzić.
–
Większość
porwań dokonują osoby bliskie – przemówił bardzo powoli, jakby
dopiero w tej chwili zdał sobie z tego sprawę.
Antek
miał racje, gdy ginęły dzieci, za porwaniami zazwyczaj stały
bliskie osoby. Nieraz bywały sprawy, typu córka skłócona z matką
i babcia porywająca wnuka na kilka dni, ot tak, na wczasy. Historie
dobrze się kończyły. Tylko, że na Kacprze nie zależało babciom,
więc systematycznie ten scenariusz został przeze mnie wykluczony.
–
Dominika
ma brata – wyznałem.
–
Czym
on się zajmuje? – podpytywał rudzielec.
–
Teraz
jest mechanikiem samochodowym. Siedział pół roku, wyszedł za
dobre sprawowanie. Kurator załatwił mu pracę, utrzymał się w
niej.
–
Za
co siedział?
–
Drobny
diler, bójka w klubie, któraś z kolei. Wątpię, by on uprowadził
siostrzeńca, ale nie szkodzi do niego podjechać. Zwłaszcza, że
mamy blisko.
Podjechaliśmy
pod zakład napraw samochodowych. Weszliśmy do środka wielkiego
garażu, pełnego opon, narzędzi i rozłożonych na części
pojazdów. Jakiś facet leżał pod samochodem. Kopnąłem go w buty.
Wyjechał spod auta i spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem. Widać
było, że miał kaca. Usiadł, zdjął słuchawki z uszu, chwile
odczekał i dopiero wstał. Głośna muzyka, płynąca z słuchawek
głosiła ponadczasową prawdę:
Nie
wiem czy bym mniej chlał
Gdybym
teraz miał dzieciaka
Przecież
ojców w melanżu
Kurwa
widzę na czworaka…*(3)
–
Ogłuchniesz
– rzuciłem uprzejmym tonem do chudego, czarnowłosego i
nieogolonego od kilku dni faceta.
–
Czego
chcecie? – rzucił nieuprzejmym tonem.
–
No
patrz, Antek, jaki kolega niemiły.
–
Wasi
koledzy, maglowali mnie przez trzy godziny. Chciałbym odpocząć –
odparł jeszcze bardziej warkliwie i agresywnie. Usiłował nas też
zbyć, podchodząc do jakiegoś rozłożonego prowizorycznie stołu i
szukając w pojemniku ze śrubkami.
–
Też
chciałbym mieć pracę, w której mogę odpoczywać – rzucił
Antoś z chłopięcym entuzjazmem, czym wprawił mnie w lekkie
rozbawienie.
–
Tomek,
ja nie przychodzę tu jako policjant, a jako człowiek. Jako rodzina
Kacpra. Miałeś porachunki z dilerami… – zacząłem, ale ten
szybko mi przerwał, jednocześnie, agresywnie odwracając się w
moją stronę.
–
Już
dawno za to zapłaciłem – powiedział z naciskiem na zapłaciłem.
–
Wierzę,
ale powiedz co wiesz. Zwyczajnie zrzuć z siebie balast. Kiedy
ostatni raz widziałeś siostrzeńca?
–
Widywałem
go niemal codziennie. Był bardziej moim dzieckiem niż Dominiki. To
ja chodziłem z nim na spacery, kupowałem lody i puszczałem bańki
mydlane.
–
Co
miało miejsce w dzień kiedy zaginął? – Postanowiłem kłuć
żelazo puki gorące.
–
Tobie
powiem, ale przed policją masz milczeć – ostrzegł.
–
Gdyby
komendant wiedział, że tu jestem to powiesiłby mnie za jaja. Więc,
sezamie otwórz się.
–
Żarcik
ci się widzę wyostrzył. Mały przepadł. Szukałem go wszędzie.
–
Nie
takie było pytanie – przypomniałem.
–
Dominika
powiedziała, że była w sklepie. Gówno prawda. Co chwile znikała.
–
Dokąd?
–
Do
baru na Bonapartego.
–
Tam
bywają dilerzy – zauważył Antek.
–
Tylko
bywają? – zapytałem. – Ja mam wrażenie, że oni tam mieszkają
– sam sobie odpowiedziałem.
–
Nie
wiem, nie bywam tam – warknął Tomasz, rzucając jakiś klucz na
podłogę. Wcisnął ręce do kieszeni, a narzędzie wydawało
jeszcze długo charakterystyczny dźwięk, który rozszedł się
echem po całym pomieszczeniu.
–
Dominika
bywała, to znaczy, że ćpała?
–
Może
trochę. Trochę się też pogubiła po zamknięciu Tylera.
–
Ile
to jest trochę?
–
Kilka
razy na tydzień – odrzekł pytająco. – A ile to jest dużo?
–
Kilka
razy na tydzień – udzieliłem odpowiedzi. Odwróciłem się na
piecie i wróciłem do samochodu.
–
Gdzie
jedziemy? – zapytał Antek, wsiadając.
Poczułem
ulgę, że choć tym razem, udało mu się zamknąć drzwi tak jak
należało.
–
Nie
domyślasz się?
–
Do
matki? – dopytywał, będąc niemal pewnym, że trafił.
–
Nie,
jeszcze nie. Pojedziemy do baru na Bonapartego. Strzelimy
lufkę, pogadamy z dilerami.
–
Oszalałeś?
Jesteśmy psami, nie wpuszczą nas tam! – zareagował takim
strachem wymalowanym w zielonych tęczówkach, że aż mnie to
rozbawiło.
–
Byłem
w tym środowisku – rzuciłem, sięgając do kokpitu po gumę do
żucia. – Nadal mam tam trochę znajomych.
Wykorzystane
utwory:
*(1)
Pezet & Małolat - Dziś W Moim Mieście (Ft. Grizzulah)
*(2)
Chada - Tego Nie Da Się Naprawić (feat. Hades, Z.B.U.K.U.)
*(3)
Pezet & Małolat - Co By To Zmieniło (Ft. Molesta
Ewenement & Grizzulah)
O ile Antek denerwował mnie rozdział temu, o tyle teraz spodobała mi się jego postawa, a wkurzał mnie Patryk. Na miejscu Majki, gdybym wiedziała, że coś może, też wierciłabym mu dziurę w brzuchu, mając w dupie jego gadkę, że nie, bo przecież policja się zajmuję sprawą. Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, jak szuka policja. Patryk także doskonale to wie.
OdpowiedzUsuńNo, a wracając do Antka, to poważnie mi zaimponował. Ale zapewne jest to spowodowane tym, że prawdopodobnym jest, iż Kacperek dzieli los chłopczyka z poprzedniego rozdziału… Ale mam nadzieję, że tak nie jest, bo naprawdę, chyba się załamie przy tym opowiadaniu. Plus dla Antka jednak zostaje, w końcu ten facet zaczyna w moich oczach jako tako wyglądać.
Tomek wydawał mi się być dziwnie zacięty – może naprawdę ma coś wspólnego ze zniknięciem malucha? Może zabrał go od Dominiki, skoro uważał, że nie zachowuje się, jak na rodzica przystało? W ogóle, to ja na jego miejscu bym potrząsnęła tą dziewuchą porządnie, w końcu ma dziecko, musi myśleć przede wszystkim o nim, a nie o sobie i siedzącym mężu, ćpając przy tym na umór.
Ciekawi mnie też Patryk, który powiedział, że bywał w tym środowisku i ma tam znajomych. Czyżbyśmy odkrywali właśnie ciemniejszą stronę życia bohatera?
Ja się wcale nie dziwię, że Patryk nie ma ochoty wracać do domu, do dzieci i żony, która pewnie ciągle płacze i zamartwia się o bratanka. I ciągle ma nadzieję, że Patryk będzie miał dla niej dobre wiadomości. Nie zazdroszczę mu, bo to bardzo ciężko nie móc powiedzieć ukochanej osobie, że wszystko będzie dobrze, że szczęśliwie się skończy. On jest w dość niekomfortowej sytuacji, z jednej strony żona, która ma pretensje, że nie robi nic żeby odnaleźć Kacperka, a z drugiej strony te jego zasady, że to nie jego wydział, że przecież policja już szuka małego, no i przede wszystkim on się boi, że jeżeli zacznie bardziej węszyć, to niestety może jemu przypaść w udziale poinformować żonę, że znalazł Kacperka martwego. Nie ma dobrego wyjścia, ale pomimo wszystko uważam, że powinien szukać na własna rękę, wykorzystując do tego wszystkie kontakty i znajomości. Antek ma rację, że powinni zrobić wszystko co tylko mogą, przynajmniej wtedy Patryk będzie mógł spojrzeć żonie w oczy i powiedzieć, ze zrobił wszystko co tylko było w jego mocy, żeby odnaleźć Kacperka.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie Tomek, twierdzi, że Domi ciągle zostawiała małego samego, bez opieki, ze to on się nim zajmował, dlaczego nie potrząsnął siostrą i nie zagroził jej, że zrobi wszystko żeby jej odebrać syna, jeśli nie zacznie o niego bardziej dbać? A może zabrał Kacperka i teraz go ukrywa, tylko czy byłby aż tak okrutny dla Dominiki. Może w ten sposób chce jej dać nauczkę?
Patryk się wziął za śledztwo. Z jednej strony to dobrze, bo jego żona chyba będzie spokojniejsza, gdy będzie wiedziała, że on robi co tylko może, że staje na rzęsach by znaleźć jej bratanka. Z drugiej jednak strony obawiam się, że tu dystans Patryka przekroczy za granicę jego uczuć, bo jakby nie patrzeć Kacper to chłopiec z którym miał styczność, a nie obcy, nigdy nie widziany przez niego wcześniej na oczy, porwany przez pedofila dzieciak. Wszystkich dzieci, które spotyka coś złego jest nam w pewien sposób żal (przynajmniej tym normalnym nam), ale tych, które są w naszym najbliższym gronie, których krzywdy mamy złudne wrażenie mogliśmy zapobiec, jest nam żal podwójnie, bo mamy z nimi jakąś więź, choćby najmniejszą, ale nie są to obce nam jednostki.
OdpowiedzUsuń