czwartek, 21 kwietnia 2016

Epilog - Game Over

Majka odeszła. Zwyczajnie, spakowała w walizki siebie i dziewczynki. Przeprowadziła się do ojca na jakiś czas. Mieszkanie wystawiliśmy na sprzedaż, bo ja sam nie potrzebowałem aż tyle przestrzeni, a i ją nie byłoby stać na opłacenia, i ogrzanie takiego metrażu, gdy już powróci do pracy jako kosmetyczka i fryzjerka.

Cały czas zastanawiałem się, jaką w tym wszystkim odegrałem rolę… ja i moi bliscy… ja i moja żona… ja i tyle trupów… ja i mały Kacper Sommers. Chciałem mieć pewność, że postąpiłem słusznie, dlatego ruszyłem do mieszkania Dominiki. Miałem daleko, ale postanowiłem się przejść. Słuchałem muzyki i konsekwentnie stawiałem krok za krokiem, byleby przed siebie.

Pod koniec dnia przychodzi do mych drzwi kołysanka ta

Ludzie zawodzą, pomimo szczerych chęci
Niektóre chwile chcę wymazać z pamięci
Musze zapomnieć, to wszystko jest bez sensu
Nie chce więcej się pojawić o złym czasie i w złym miejscu*(15)

Wszedłem do mieszkania, drzwi były jak zwykle otwarte.
Witaj Patryk – przywitała się Dominika, która właśnie stała przed lustrem w przedpokoju i się perfumowała.
Spojrzałem na chłopca, jedzącego ciastka i grającego na jakimś telefonie. Mój wzrok ponownie padł na Dominikę, znacząco pociągała nosem, co raczej nie było skutkiem lekkiego przeziębiania, a dowodem na to, że jednak nie rzuciła amfetaminy.
Hej – odpowiedziałem smutno, siląc się na nieszczery uśmiech. –Jestem nie w porę? Wychodzisz? – dopytywałem.
Tak, umówiłam się z Nikosiem, jesteśmy razem – pochwaliła się.
Jesteś z młodym Maciejewskim?
No, objął całe królestwo po ojcu. Dziś bar jest nasz.
Kacper zostaje sam? – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.
Jeszcze nie wiem, raczej Karolina do niego wpadnie. Napisze jej SMS-a. Jak Majka?
Wyprowadziła się.
To jak Amanda, wyleciała do Anglii z dzieciakami. – Wyjęła błyszczyk z torebki i zaczęła smarować nim swoje duże usta.
Nie wiedziałem – przyznałem smutno. – Słuchaj, jak chcesz, to ja mogę z nim posiedzieć – zaproponowałem.
Kochany jesteś. – Cmoknęła mnie w policzek. – Lecę, bo się spóźnię. Jak Majka do ciebie nie wróci, to sama cię poderwę. – Puściła do mnie oczko i zalotnie się uśmiechnęła. – Powiedz jej to, to może zmądrzeje. Kacper cię lubi. Popcorn jest w szafce, płatki też, mleka chyba nie ma, ale on woli nawet takie bez. To pa. – Wyszła i trzasnęła drzwiami. Nawet ich nie zamknęła.

Podszedłem do czarnowłosego chłopca w czapce z daszkiem, który skierowany był do tyłu. Jego grzywka nachodziła lekko na oczy, trochę się falowała.
W co grasz? – zapytałem uprzejmie.
Wcisnął mi kawałek ciastka do buzi i pokazał palcem na mały ekranik.
To smok – wyjaśnił. – Zije ogniem w te ludziów. – Uśmiechnął się, ukazując przy tym wszystkie mleczne ząbki.
Fajnie, dasz mi spróbować?
Nie odpowiedział, tylko wcisnął mi tę gierkę w dłonie. Nacisnąłem kilka klawiszy, pojawiło się game over na ekranie, a do drzwi ktoś zastukał. Oddałem chłopcu telefon tłumacząc, że muszę otworzyć.
Ale nie ziostawis mnie? Nie lubie być sam – powiedział, wpatrując się we mnie smutnymi, zielonymi oczami, tak podobnymi do oczu jego ojca.
Tyler też miał taką specyficzną barwę intensywnej, ciemnej zieleni.
W tamtej chwili miałem chęć płakać, cofnąć czas, wybrać inaczej, ale było już za późno. Życie nie posiadało opcji, noszącej tytuł wsteczny.

Otworzyłem drzwi i ujrzałem szczupłego blondynka, wyraźnie na kacu.
Cześć Kamil – przywitałem się.
Napisałeś mi esa, czułem, że tu dłużej zabawisz. – Władował się do środka. – Jak tam mały wojowniku? – zapytał Kacpra. – Piąteczka?
Mały przybił, roześmiał się.
Ledwie usiadłem z powrotem na sofie, a drzwi ponownie się otworzyły. Wszedł Aleks, nadal miał rękę na temblaku. Podszedł do nas i wyciągnął lewice w moją stronę.
Prawą mam ograniczone ruchy – wyjaśnił.
Długo się zastanawiałem czy uścisnąć jego dłoń. W końcu musiałem przyznać, że historia ma takie same zakończenie, jaki był jej początek. Znów byliśmy we trójkę… w czwórkę, jeśliby liczyć Kacpra. Uścisnąłem dłoń Olka. Podniosłem tyłek z kanapy i uścisnąłem go w sposób możliwie jak najbardziej serdeczny.
Siema bracie – powiedziałem ze łzami w oczach.
Siema. – Wypuścił mnie i przywitał się z Kamilem. Potem przykucnął przy Kacperku i z torby sportowej, założonej na skos, wyjął grę planszową. – To chińczyk, grałeś kiedyś w chińczyka?
Kacper pokręcił głową i to tak intensywnie, że aż spadła mu z niej czapka. Nie przejął się tym ani trochę, nawet jej nie podniósł, by ponownie założyć.
To my cię nauczymy. Rozpakujesz?
Eheś – odpowiedział i zabrał się za odpakowywanie prezentu. Miał prawie trzy lata, nie miał ojca, nie miał… tak właściwie, to nie miał nawet matki.
Ty też uważasz, że zrobiłem źle? – zapytałem Aleksa wprost.
Teraz już nietleniony, a rudawy blondyn spojrzał na mnie szmaragdowymi, smutnymi oczami i chwilę tak trwał, w tych kuckach zanim odpowiedział:
Nie mam zdania.
A ty Kamil? – dopytywałem tego drugiego, który rozsiadł się obok Kacperka i pomagał mu z kolorowym papierem w wyścigówki.
Ja... staram się nie oceniać. Jest Kacper, jest tu i… i liczy się tylko przyszłość.

Lozpakowałem! – zawołał trzylatek i z zadowoleniem stanął na kanapie nóżkami, podskoczył kilkakrotnie i nachylił się po dżinsową czapeczkę z daszkiem. Założył ją na swoją głowę i zeskoczył radośnie na podłogę.
Olek wskazał głową na stół, a Kamil zabrał z niego dwie puste butelki po piwie. Wyniósł je do kuchni i powrócił, gdy ja właśnie zajmowałem miejsce. Aleks usiadł na pufie, dokładnie naprzeciw mnie i Kacpra, Kamil zajął miejsce w fotelu, niczym pan domu i to taki zaspany, z wyraźnym kacem, który najwyraźniej go męczył od rana i nie chciał odpuścić. Rozłożyliśmy plansze i pionki w zaniedbanym, brudnym, śmierdzącym papierochami oraz wódą mieszkaniu, w którym całe swoje przyszłe dzieciństw miał spędzić, teraz jeszcze tak mały, Kacper Sommers.

Wykorzystane utwory:
*(15) Chada - Pod koniec

A teraz prośba do czytelników:
Chciałbym, by każdy kto przeczytał, dał choć krótki komentarz od siebie pod tym epilogiem. Dzięki temu będę wiedział ilu was dokładnie było. Proszę, by nawet ci, którzy trafią tutaj za kilka miesięcy, za rok, dwa lub dziesięć lat, spełnili to moje końcowe, jeśli chodzi o tą opowieść, życzenie.
Pozdrawiam i z góry dziękuję.

Rozdział 13 - Każdy ma własne motywy

Gdzieś ty był!? – wrzasnęła Majka, kiedy o czwartej rano stanąłem w progu naszego mieszkania.
Szukałem odpowiedzi… – szepnąłem, choć miałem ochotę krzyknąć, że nie ma prawa tak do mnie mówić, że co by się nie stało, to ja nadal jestem jej mężem.
Zostaw to już! Nie zwrócisz mu życia – odparła ze szklącymi się oczami.
Ale chcę wiedzieć, kto się przyczynił do jego śmierci! I do, nie tylko, jego śmierci. Umarło znacznie więcej osób niż ten jeden trzylatek. – Wyjąłem broń zza paska i zamknąłem w skrzynce otwieranej na kod. To było takie zabezpieczenie przed dziećmi. Wcześniej, zanim zostaliśmy rodzicami, wcale z takiej ostrożności nie korzystałem.
Gdzie szukałeś odpowiedzi?
W prokuraturze miejskiej.
W nocy? – zdziwiła się.
Wyobraź sobie, że tam pracują nie tylko w dzień – odpowiedziałem ironicznym tonem. Nalałem wody do wysokiej szklanki i przechyliłem. Wypiłem wszystko jednym tchem.

Majka podeszła do blatu, stanęła naprzeciwko mnie i uderzyła rączką o marmur. Spojrzała na mnie przenikliwie.
Czegoś ty szukał w prokuraturze?
Darka.
Męża Julii? – Wykrzywiła twarz, co oznaczało, że teraz to już zupełnie nie wie o co chodzi.
Tak.
Znalazłeś?
Nie. Wyjechał. Niby z rodziną na wczasy, ale napisał wymówienie, przefaksował. Nie wróci już do pracy – stwierdziłem bardzo powoli, rzeczowo, jakbym chciał, by te słowa nie tylko Majce, ale samemu mnie dały do myślenia.
Dziwne. Nie wiedziałam, że wyjeżdżają.
Ja też nie, ale był przywiązany do Kacpra. Do Dominiki zresztą jakoś też, dziwnie trochę, ale też.
Patryk? – Majka zmrużyła oczy i zrobiła minę jakby intensywnie myślała, i myślała, a i tak nie mogła wymyślić odpowiedzi na jakieś pytanie, które zakłębiło się w jej maleńkiej i pięknej główce. – Po co ty szukałeś Darka?
To on miał Kacpra. Miał go cały czas. Jestem tego pewien, ale nie wiem po co mu on był. Może wplątali go w to Fabian i Tomek, jeden, by mieć widoki na zostanie bossem, i zająć miejsce Aleksa i Krisa, a Tomek chciał po prostu kasę.
Co ty do mnie mówisz? – Otworzyła szeroko oczy, jakby nie dowierzała i była przerażona jednocześnie.

Opowiedziałem więc żonie wszystko. Wtedy wyznała, że wie gdzie jest domek letniskowy Przybylskich, bo gdy się ze mną pokłóciła, to właśnie tam, z Amandą i Julią, pojechały na trzy dni od nas odpocząć, i upić się winem.
Wiedziałem, że Kacprowi nie zwrócę już życia. Mimo tego chciałem poznać prawdę. Zadzwoniliśmy po teścia. Przyjechał w pół godziny. Wsiedliśmy do samochodu. Dałem żonie kluczyki, ja nie byłem w stanie prowadzić, nie tylko przez to, że za dużo tego dnia wypiłem i byłem niebezpieczeństwem na drodze, ale po prostu... czułem takie rozdygotanie. Zmuszałem swój umysł do wymyślenia najtrafniejszych pytań, jakie tylko mógłbym zadać Dariuszowi.
Iść tam z tobą? – zapytała po czterech godzinach jazdy.
Mijaliśmy właśnie znak informujący nas, że znajdujemy się na Mazurach.
Nie, załatwię to sam. Nie mam broni – powiedziałem, jakby dla uspokojenia.
To domek za tymi drzewami. – Wskazała mi drogę. – Pamiętaj, że minęły prawie dwa miesiące od tragedii.
A ja nie umiem o niej zapomnieć – odparłem i zamknąłem za sobą drzwi, a niemałym hukiem.
Poczekam na ciebie na poboczu! – usłyszałem jak krzyczy i patrzyłem jak parkuje nico przede mną.
Jakby nie mogła mnie wysadzić dalej? No ale taka już była moja żona, taka roztargniona, pozytywnie zwariowana.

Kiedy wspiąłem się na ogrodzenie, dostrzegłem, że Darek pakuje walizki do samochodu. Przeskoczyłem więc ten metalowy płot, jak i świerki, które zasłaniały cały widok.
Wybierasz się dokądś, Przybylski? – zapytałem.
Do Stanów, otrzymałem już wizę. Jedziemy z Julią do jej ojca – odpowiedział. – A co ty tutaj robisz? Skąd wiedziałeś gdzie mnie znaleźć? – dopytywał.
Nie robiła mu wiele moja obecność, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Dalej brał walizki z ganku i wkładał je do bagażnika.
Zginął Fabian Maciejewski, wiesz coś o tym?
Jestem tutaj odcięty od świata i nieprzyjemnych wiadomości – odburknął.
Tomek Zimak walczy o życie. Aleks się rozwodzi, bez Amandy pewnie, zakochany idiota, się targnie na życie swoje lub jej. Rolex zmarł. Było warto?
Było warto? – powtórzył i na moment się na mnie zawiesił. Zamlaskał, a ja starałem się coś wyczytać z jego ciemnych, jak onyksy, oczu.
Tak, Przybylski, czy było warto? – ponowiłem pytanie i podszedłem bliżej.
Jak się dowiedziałeś?
Nie ważne jak, ale dowiedziałem i jestem tutaj, do cholery, bez broni, bez podsłuchu, i bez oddziału policji. Jestem sam i chcę znać pieprzoną prawdę! Dlaczego? Co było warte aż tyle żyć! Trzydzieści tysięcy!? – dalej nie dowierzałem w małość tej kwoty, choć być może dla kogoś takiego jak ja, była nieosiągalna w krótki czas, ale dla Darka? On miał pieniędzy jak lodu. – Nie wierzę, ty tyle masz kwartalnej wypłaty, o ile nie więcej. Odpowiedz mi na pytane, co było wartością bezwzględną tego makabrycznego spektaklu, po którym tyle żon i dzieci nie zobaczy już mężów i ojców?
Każdy ma własne motywy. – Wyprostował się i zamknął bagażnik, następnie oparł o samochód.
Nagle usłyszałem dźwięk naciskanej klamki i skrzypnięcie starych, drewnianych drzwi. Spojrzałem w bok, a moim oczom najpierw ukazały się czerwone, małe tenisówki, chabrowe spodnie i żółta bluza z łączoną kieszenią. Dopiero po chwili dostrzegłem też rozpromienioną twarz trzyletniego, dobrze znanego mi chłopca.
Wuja! – krzyknął mały, a ja nie potrafiłem wyjść z zadumy, wyjść z tego szoku jaki mnie trafił, niczym istny piorun z jasnego nieba.
Kacper biegł ile sił, by wpaść wprost w ramiona Darka Przybylskiego.
Ce Kindelka! – wykrzyknął. – Das Kindelka? – dopytywał.
Kupimy po drodze, Misiu – odparł i trącił nos malca swoim nosem, tak jak się całują Eskimosi.

Ale jak? – zapytałem głucho, tępo, bo naprawdę niczego już nie ogarniałem, jakby mój mózg się w pełni wyłączył.
Zjawiła się Julia. Inna niż zazwyczaj. Była w dżinsach i sportowej bluzie na zamek, bo pomimo że był sierpień, to na dworze strasznie wiało i to zimnym wiatrem. Ja zazwyczaj tę blondynę widywałem w luksusowych, drogich kreacjach nowojorskich projektantów, a nie w bazarowym odzieniu. Teraz obserwowałem jak brała Kacperka za rączkę, zaraz gdy tylko Darek postawił go na ziemi. Odchodząc rzuciła mi nieprzychylne spojrzenie, takie nerwowe, jakbym był nie tylko niechciany, ale także był ich wrogiem. W rzeczywistości nigdy nim nie byłem, choć nie darzyłem ich szczególną sympatią.
Ale jak? – powtórzyłem pytanie.
Odpowiedziało mi milczenie. Darek patrzył w moje oczy błagalnym, wręcz proszącym o zrozumienie wzrokiem.
To nie jest Piotruś – powiedziałem niepewnie.
Wiem o tym, ale to dziecko, jak każde inne i jak każde zasługuje na szczęśliwy, kochający dom. Nie mogłem pozwolić, by marniał na moich oczach.
Nie tobie, kurwa, o tym decydować! – uniosłem się.
Gdy przeżyjesz moją tragedie, to zrozumiesz. A teraz odwróć się i pozwól nam odjechać.
Ty i Fabian rozpętaliście strzelaninę, tak? – zgadywałem. – On, by zostać szefem tego pieprzonego, narkotykowego podwórka, a ty byś miał dziecko?
Zrobiliśmy to dla tego dziecka! – Wykonał krok w moją stronę z miną mordercy, który ma ochotę udusić mnie gołymi rękoma.
Łatwiej ci, gdy wmawiasz sobie czyste i dobre intencje?
Przyznaję, że miałem w tym też swój motyw, zagojenie bólu po stracie synka i brak możliwości posiadania własnych dzieci z żoną, ale nie chciałem, by Dominika Kacpra zniszczyła.
Był warty tylu trupów? – nie dowierzałem.
Kto umarł? Gangsterzy, zabójca, narkoman co okradał własną żonę i dziecko. Nic niewarci gnoje! – stwierdził, a ja wiedziałem, że chodzi mu o Fabiana i Kryspina, Tylera, oraz własnego brata Sebastiana.
Nie nam decydować o życiu i śmierci! – wrzasnąłem na niego, bo jego podejście i tok rozumowania naprawdę zaczynały mnie już irytować.
A ilu ludzi ty zabiłeś, panie Nie Jestem Bogiem?
Zbyt wielu, by ich zliczyć. Nie miałem wyjścia, ale ty miałeś wyjście, mogłeś Domi zgłosić do opieki społecznej, być rodziną zastępczą, cokolwiek…
Do opieki? – zadrwił. – Dobrze wiesz, że nic by nie zrobili, jedynie przykleili jej jakiegoś asystenta rodzinnego, co by chuja robił. Sprawa trwałaby latami, a Kacper chodził brudny i głodny. Tylko mi nie mów, że nie wiesz, jak działają takie służby i instytucje.
Wiem aż za dobrze, ale Kacper należy do matki, a jego matką jest Dominika – powiedziałem na tyle stanowczo, by w końcu do niego dotarło, że to nie jest jego dzieciak.

Darek podszedł do mnie, tak blisko, że dzieliło nas zaledwie dziesięć centymetrów.
Tu ma wszystko, kochający dom, czyste ubrania i miłość, jakiej ta pieprzona, stoczona narkomanka nigdy mu nie da.
I myślisz, że co zrobię teraz? – zapytałem bardziej samego siebie, niż jego, ale to on udzielił mi odpowiedzi:
Nie wiem, Patryku. Liczę, że postąpisz słusznie.
Słusznie, masz racje. Za pięć minut będzie tu policja. – Odwróciłem się i ruszyłem w stronę ogrodzenia. Na wszelki wypadek zapamiętałem numery rejestracyjne pojazdu Przybylskich.
Nie rób tego! – krzyknął za mną.
To dziecko ma już matkę – odpowiedziałem, nawet się nie odwracając.
Będziesz tego żałował. Będziesz żałował nie tylko Kacpra, ale też tego, że tylu ludzi zginęło na marne, że tylu ludzi poświeciło życie…
Odwróciłem się i zacząłem iść tyłem.
Ty ich kurwa poświęciłeś, a nie sami się poświęcili! – wrzasnąłem z rozgoryczeniem. – Pierdolony krawaciarz – powiedziałem już pod nosem, sam do siebie.

Wyszedłem furtką, bo nie miałem ochoty po raz kolejny skakać przez ogrodzenie. Dostrzegłem Majkę. Patrzyła przez kraty, w miejscu gdzie świerki były naprawdę niskie. Obserwowała jak Kacper wybiega ponownie z domu, jak Darek robił mu karuzele i wsadza sobie na barana.
Chcesz wezwać policje? – zapytała niepewnie.
Oczywiście, że tak. A ty nie? – zdziwiłem się.
Nie – odpowiedziała pewnie. – Tu będzie mu lepiej.
Bo facet ma kasę i zafunduje mu zagraniczną wycieczkę!? – uniosłem się, pod wpływem niemałego wkurwienia.
Bo go kocha.
Dominika też.
Ale nie poświęca mu tyle uwagi i czasu. Mój brat już nie żyje i…
I właśnie dla niego, dla sprawiedliwości muszę zwrócić Kacpra matce – przerwałem ostro, o wiele za ostro, niż powinienem.
Minęło tyle tygodni! On już jej nawet pewnie nie pamięta. Zresztą, nie ma kogo pamiętać. To narkomanka.
Ona się zmieni – zapewniłem w taki sposób, jakbym sam pragnął w to wierzyć.
Na tydzień lub dwa, dopóki nie wciągnie kolejnej kreski – szepnęła ze łzami w oczach.
Majka. – Wyjąłem telefon z kieszeni i chwilę się na nim zawiesiłem, nawet nie odblokowałem. – Bądź dla mnie wsparciem i nie proś mnie, abym zrobił coś czego nie potrafię... czegoś z czym nie potrafiłbym żyć, a nie potrafię odwrócić się plecami do tego sielskiego obrazka i odejść – wyznałem, cały czas patrząc to na ekran komórki, to na szarość i kurz bruku, byleby uniknąć spojrzenia mojej własnej żony, w obawie przed tym co w nim zobaczę.
Patryk. – Chwyciła za moje nadgarstki. – Błagam cię. Tak będzie lepiej – zapewniała. – Wiemy z kim jest, i że jest bezpieczny. Czasami wyślą nam jego nowe zdjęcie mailem i opowiedzą jak sobie radzi w szkole. Stworzą mu pełen ciepła dom.
Pokręciłem głową i dałem radę spojrzeć jej w oczy. Nabrałem w sobie odwagi, by to uczynić.
On już ma dom.
Tutaj – warknęła przez zaciśnięte zęby.
Nie! To nie jest jego dom, to ludzie, którzy go ukradli! To nie są jego rodzice! – wrzeszczałem jakby mnie coś opętało i chwyciłem Majkę za ramiona. Potrząsnąłem konkretnie, agresywnie.
On już nie ma rodziców. – Miała łzy w oczach i nie wiedziałem czy wywołał je mój nerwowy stan, czy jej przekonanie o słuszności tego, iż Kacprowi lepiej będzie z Przybylskimi.
Ma matkę – przypomniałem i wybrałem numer. Chwile milczałem i stałem w bezruchu, ale w końcu przyłożyłem aparat do lewego ucha.
Jeśli to zrobisz, to nigdy ci tego nie wybaczę – zapewniła płaczliwym, niemal histerycznym tonem. – Nigdy ci tego nie podaruje. Nie będę umiała żyć z człowiekiem takim, który tak postąpi. Możesz być tego pewien. Dlatego, błagam cię, rozłącz się. – To już zakrawało o szantaż emocjonalny, a ja nigdy nie byłem zdolny do poddawania się szantażom, kosztem własnego sumienia.
Poza tym ja coś Dominice obiecałem, a nawet przysięgałem, wtedy, gdy tuliłem ją do siebie, gdy siedzieliśmy razem na podłodze w jej mieszkaniu. Kochała Kacpra, dla niego chciała się zmienić. Miała jeszcze szansę, a ja... ja chyba wciąż wierzyłem w ludzi, w ich dobro głęboko ukryte, dlatego jeszcze nie skorzystałem z mojego pomysłu zejścia do piwnicy i palnięcia sobie w łeb... dlatego też nie potrafiłem postąpić inaczej.


Nie rozłączyłem się. Podałem adres, a dziesięć minut później słyszałem płacz i krzyk małego chłopca, wydzieranego z rąk Julii. Słyszałem szczęk kajdanek zapinanych na dłoniach Dariusza Przybylskiego. Słyszałem trzask zamykanych drzwi samochodu i pisk opon, gdy moja żona odjeżdżała, oczywiście beze mnie. Z głową pełną nadziei, że nie pożałuję swojej decyzji, szedłem leśną ścieżką. Mówiłem sam sobie, że postąpiłem słusznie, że nie można było inaczej. Kacper był synem Dominiki, kiedyś jej oczkiem w głowie, to ona nosiła go osiem miesięcy pod sercem, to ona go urodziła, to do niej należał, bo to ona była jego matką, a nie Julia Przybylska. Postąpiłem w zgodzie z własnym sumieniem, bo wypełniłem dane przyrzeczenie i zwróciłem trzylatka temu biologicznemu rodzicowi, który mu jeszcze pozostał.

Rozdział 12 - Akustyka mieszkań

Postawiłem na stole trzy półlitrówki i dwa kartony soku, choć nie nawykłem do popijania. Kupiłem raczej tak na wszelki wypadek, gdyby u Kamila były jakieś panienki i miały ochotę na drina.
Siedziałem na jakimś krześle wartym kilka tysi, a Kamil stawiał słoiki po koncentracie pomidorowym, na jakiś antyczny, warty kilkanaście tysięcy stół. Nigdy nie lubiłem jego miejsca pracy. W sklepie z antykami czułem się naprawdę nieswojo.
Mam z tego pić? – zdziwiłem się. Nawet nieco skrzywiłem.
Nie mam tu nic innego, jak się nie podoba, to szoruj po kubeczki – odpowiedział z bladym uśmiechem. Z daleka wyczuwalna była jego irytacja. – Szkoda dzieciaka. Tylera nie żałuje, ale jaki by nie był to jednak człek, więc może trochę żałuje – bredził pod nosem, jakby sam nie był do końca zdecydowany.
Ach, tak. Pozostaje jeszcze Aleks.
Amanda twarda jak skała z zewnątrz i wewnątrz miękka jak gąbka. Małżeństwo się sypło, ale to chyba jej i dzieciakom wyjdzie na zdrowie.
Czy ja wiem? Czasami odnosiłem wrażenie, że to ona bywała gorsza od niego, chwilami.
Chwilami – powtórzył i spojrzał na trzy słoiki.
Ja też piję bez przepitki – przypomniałem.
Wiem, ale to... dla Aleksa, wiesz, tak z przyzwyczajenia. Zawsze pijaliśmy tak... we troje.
Rozumiałem smutek w jego głosie, bo i mnie nieraz nachodziła podobna melancholia, spowodowana tymi wszystkimi, wspólnymi wspomnieniami, gdy jeszcze byliśmy sobie jak bracia.

Zrobiliśmy na szybko trzy kolejki. Potem trzy wolniejsze, w błogim milczeniu. Cisza! Tego teraz potrzebowałem. Ciszy, tak głośnej, że nie potrafiłem w niej myśleć. Ciszy słów swoich i pseudo rozmówcy, i krzyków z głośników.

Tak wiele ocen wystawionych zbyt pochopnie
Wiele decyzji podjętych zbyt gwałtownie
Wracały do mnie, dlatego dziś biję się z sobą
Jedynie, a w życiu innych stoję obok
Czasem możemy nie znać czyjejś motywacji do czynu
I oddalamy się od racji, obierając zły azymut*(13)

Co cię gryzie? Już po wszystkim nie? – dopytywał szczupły blondynek.
Nie wiem. Czuję jakiś niepokój. Nigdy nie odnaleziono pieniędzy, Aleks mówi, że nie on i nie Rolex mieli Kacpra. To wszystko jest… w ogóle, Olek się wypiera, by słyszał o kradzieży zanim o mu powiedziałem. Wpiera mi w oczy to wszystko, bym czuł się winny śmierci Sebka.
Niemożliwe. Olek bywa kutasem, lubi zrzucać winę na kogoś, ale od tego ma zazwyczaj żonę.
Nie wiem czy mu wierzyć – wyznałem.
Patrzył ci w oczy?
Tak – odparłem i wzruszyłem niedbale ramionami. Chwyciłem znowu za pełen słoiczek po koncentracie.
Kto wie, może coś w tym jest. Chciał odzyskać forsę, to wiesz, włamał się do Domi i…
Nie było włamania – wtrąciłem szybko.
A zamknęła drzwi?
Zarzeka się, że tak.
Oni mają zamek na tester, nie otworzysz go byle czym. Włam zostawiłby ślad – powiedział Kamil, siląc się na ton, jaki mieli znawcy jakieś dziedziny.
Może Amanda miała klucze, Olek odbił... – gdybałem na głos.
Nie mieli. Nigdy nie mieli. Nawet dwa tygodnie temu byłem tam z Amandą i musieliśmy iść do brata Domki na górę, by otrzymać klucze.
Co ty bredzisz? – zapytałem szybko.
Nic nie bredzę, za mało wypiłem, by bredzić.
Co to za krzyki? – Zacząłem się rozglądać dookoła, bo dochodziły mnie jakieś głosy, jakby głośny śpiew małego dziecka i jakaś awantura lub głośna rozmowa w tle.
Sąsiedzi na piętrze, taka akustyka – odpowiedział spokojnie i spojrzał się wraz ze mną na sufit. – Skąd się dowiedziałeś o kradzieży? – drążył temat.
Od Fabiana albo Darka, nie pamiętam.
Wiedzieli od Seby?
Seba nie kradł.
To skąd?
Pewnie od Aleksa – stwierdziłem, choć pewności to ja co do tego, już żadnej, nie miałem.
Przyjmijmy na krótki moment hipotezę, że Aleks mówi prawdę. – Te słowa Kamila dały mi do myślenia, jak żadne inne.
Akustyka mieszkań! – krzyknąłem. Wstałem, pochyliłem się nad stołem, by wychylić jeszcze pół słoika bez popity. – Wrócę… jutro, pojutrze, ale wrócę. Muszę coś sprawdzić!
Wybiegłem, bo okazało się, że jest trzecia osoba, nie trzecia od Aleksa i Krisa, ale był ktoś, kto mógł wiedzieć o ukradzionej kasie przed Aleksem, ktoś, kto mógł wiedzieć o tym z głównego źródła.

Stałem pomiędzy garażami, czekałem na Tomka. Brat Domi zjawił się spóźniony. Czarny T-shirt i czerwona rozpięta koszula, czarne rurki. Jednym słowem emo-pedał, ale nie to było teraz najważniejsze. Właściwie, to na obecną chwilę, jego ubiór w ogóle nie był ważny.
Jak to było z porwaniem Kacpra, co? – zapytałem wprost.
O co dokładnie pytasz? Myślałem, że to już zamknięta sprawa. – Nie wyglądał na kogoś kto by rozpaczał po śmierci siostrzeńca. Był raczej zirytowany tym, że powróciłem do wątku małego Sommersa.
Nie nosisz żałoby po siostrzeńcu? – zauważyłem.
Żałobę się nosi w sercu.
Jak to było z tym porwaniem małego? Jak to zrobiłeś? Wszedłeś i go wziąłeś? Tak po prostu? Zawiozłeś do Olka? – dopytywałem.
Nie wiem o czym mówisz – zarzekał się, ale jego postawa, nieznaczny krok w tył, to wycofanie, mówiło samo za siebie.
Akustyka budynków mieszkalnych. Góra i dół, mówi to coś tobie?
Nie rozumiem.
Wiedziałeś o kasie, o ukradzionej kasie, zanim dowiedziałem się ja i zanim dowiedzieli się okradzeni, prawda? – Wyjąłem broń i wymierzyłem do Tomasza. – Nie uciekaj, bo strzelę i nie kłam, bo też strzelę. Nie zależy mi już. Mam raka, umrę w rok. Co za różnica czy spędzę ten rok w pudle, bo zabiłem gnoja co uprowadził siostrzeńca do gangsterów i tym przyczynił się do jego śmierci, czy będę patrzył na córki jak rosną i myślał jak rósłby Kacper? No gadaj, kurwa! – warknąłem zbliżając się do niego. Byłem tak roztrzęsiony, że naprawdę myślałem, że zaraz wystrzelę.
Słyszałem jak Domi gada o kasie, chyba przez tel, kłóciła się. Słyszałem tylko jej głos. Niewiele, ale wiedziałem czyj to towar.
No pewnie, nie trzeba mieć doktoratu, by się domyślić – przyznałem na głos, coraz bardziej zdradzając nerwowymi ruchami i niestabilnym tonem swoją irytację.
Poszedłem do Kacpra, był sam, jak zawsze. Był głodny, brudny od czekolady, a po mieszkaniu walały się puste butelki, a nawet samarki. Alkohol miał na wyciągnięcie ręki. Chciałem, by Domi dostała nauczkę i przy okazji bym zarobił. Mały miał do niej wrócić po, maksymalnie, dwóch tygodniach.
Dałeś go Aleksowi i tym miałeś spłacić swoje długi u niego?
Nie. Aleks rozłożył mi dług na raty. Większość miałem już za sobą. Nie zagrażał mi. Za dobrze żyjemy z Amandą i nim, by się mścił, i tak dalej – wyznał bez skruchy w oczach.
Coś mi mówiło, że skurwiel mówi prawdę.
Komu dałeś dzieciaka? – zapytałem wprost.
Wtedy padł strzał, ale nie z mojej broni, choć przez chwilę balem się, że to właśnie ona sama wypaliła. Zobaczyłem postać na garażach. Wstawała z kucek i biegła przed siebie. Pobiegłem za tym facetem, bo z pewnością, to był facet, co do tego akurat nie miałem wątpliwości. Strzeliłem w górę, ostrzegawczo, bardziej z przyzwyczajenia i świadomości, że raz przez brak takiego wystrzału, poniosłem, jakby nie patrzeć, cholernie wysokie konsekwencje. Typek wpieprzył się do piwnicy jednego z bloków, wszedłem za nim. Postrzeliłem go. Ciężko dyszał, a broń wypadła mu z dłoni. Padł na kolana. Podbiegłem i kopnąłem w pistolet, a ten ślizgnął się po podłodze w najodleglejszy kąt. Podniosłem typka za czarną koszulkę i odwróciłem, by leżał na plecach. Ściągnąłem mu maskę, choć nie musiałem tego robić. Już po tatuażach na rękach i łydkach, wiedziałem z kim mam do czynienia. Fabian zmarł na moich rękach, zdążył wybełkotać tylko niewyraźne:
Przepraszam, to miało być inaczej.
Cholera! – zakląłem. Wyjąłem telefon komórkowy i wezwałem karetkę, w pierwszej chwili jedynie do Tomka, bo Fabian Maciejewski był już martwy i nic nie było w stanie mu pomóc, nie było więc sensu wzywać do niego lekarza.

Pogotowie zabrało nieprzytomnego Tomasza Zimaka. W szpitalu, po trwającej osiem godzin operacji, okazało się, że ma szanse przeżyć, ale że kilka miesięcy będzie utrzymywany w śpiące farmakologicznej. Ostatnia nadzieja na dowiedzenie się prawdy właśnie utonęła albo przynajmniej zamarzła na dłuższy czas. Wsiadłem do samochodu i zdołowany postanowiłem wrócić do domu.

Chociaż to jest tylko mroku cień
Z całej wieczności to jeden dzień
To czysta prawda, prawda
Brudna prawda

I chociaż pewnie nie tego chcesz
Gaśnie zapałka ostatnia w deszcz
To czysta prawda, prawda
To jest brudna prawda*(14)

Po drodze zadzwoniłem do Aleksa, miałem tylko jedno pytanie:
Recepta na dziecko, jakieś zagraniczne?
Nie rozumiem – odpowiedział słabym głosem.
Recepta na lek na astmę dla dzieci! – krzyknąłem do słuchawki i pieprznąłem w kierownice dłonią z taką siłą, że przypadkowo uruchomiłem klakson.
Nie wiem, nie wypisuje takich.
Wkurwiony się rozłączyłem. Ruszyłem do szpitala i odnalazłem pielęgniarkę, jedną z tych co mówiła o tej recepcie. Na szczęście jej nie wywaliła, tylko miała ją w szufladzie biurka. Udałem się z tym świstkiem do Aleksa i podsunąłem mu go pod sam nos. Przyglądał się. Założył okulary i wziął do ręki.
Pieczątka moja – wydedukował. – Pliczek mój. No, ale to nie jest moje pismo i podpis też jakiś inny.
Kto był u ciebie w gabinecie, w ostatnim czasie!? – Zabrałem receptę i zmiętą wcisnąłem do kieszeni dżinsów.
Nie wiem, ja jestem tutaj, jakbyś…
Zanim tu trafiłeś! – warknęłam.
Nie wiem, chyba nikt. Daj mi jeszcze raz tę receptę?
Po co? – zapytałem, ale wyjąłem ten kawałek kartki.
W sumie, nawet jakby ją podarł, czy spalił, to ja i tak już nie miałem niczego do stracenia.
Chyba znam to pismo. Darek ma podobne – powiedział bez większego przekonania.
Brat… znaczy mąż siostry Tylera?
Tak, Przybylski – mówiąc to, spojrzał mi prosto w oczy.
Ponownie nie ujrzałem w tych szmaragdach zakłamania.
Jak mnie wkręcasz, to cię zabije! – zapewniłem i skierowałem się do wyjścia.
Nie wkręcam cię! – krzyknął, gdy ja trzaskałem drzwiami.

Wykorzystane utwory:
*(13) Eldo – Granice
*(14) Sokół i Marysia Starosta – Czysta brudna prawda

Rozdział 11 - Wątpliwości

Dotarłem do szpitala. Oczywiście pan lekarzo-gangster miał swoją salę, taką osobną, przestronną i z darmowym telewizorem. Gdy wszedłem, wyłączył TV i spróbował się podnieść. Miał na sobie granatową polówkę i gips na łapie.
Czego chciałeś? – zapytałem.
Patrzył na mnie tak dziwnie, tak nienawistnie.
Musisz mi pomóc – wypowiedział pewnie, jakbym nie miał innego wyboru.
Nie spodziewałem się z jego strony prośby o pomoc, a co dopiero rozkazu. Przerośnięty orangutan myślał, że nie mam nic innego do roboty, jak mu pomagać? Widocznie uderzył się w głowę, podczas strzelaniny. Przysunąłem sobie krzesło i przysiadłem przy jego łóżku. Już miałem go zdzielić w nos, gdy pojawiła się Amanda, a przecież nie będę bił faceta przy jego żonie. Na dodatek był schorowany, świeżo po operacji, osłabiony… nie lubiłem walk nierównych szans.

Przyniosłam ci obiad i rzeczy, o które prosiłeś. – Amanda położyła sportową torbę w nogach Aleksa, a pudełko termiczne, zapewne z obiadem odłożyła na stolik przy łóżku.
Dziękuję – wyszeptał z bólem.
Nie udawaj i nie łudź się, nie jestem tutaj, bo chcę przy tobie być. Jestem twoją żoną, ale to do czasu… już niedługo nią nie będę – oznajmiła. – Jestem tutaj, bo jesteś ojcem moich dzieci. Poza nimi, nic nas nie będzie łączyło.
Czyli koniec bajki, a nad baśnią o złej i rozwiązłej księżniczce oraz bez skrupułów rycerzu, zawisły czarne chmury. Nie powiem, by mi było ich szkoda. Nawet uważałem, że lepiej będzie im osobno, bo być może ta królewna znajdzie sobie czarodzieja, który ją odczaruje, bo ten obecny, ten rycerz, to chyba ją aż zanadto rozczarowywał.
Dobrze, chcesz rozwodu, złóż, ale nie wywieziesz moich synów za granice.
Będziesz mógł ich widywać
Trzy razy do roku!? – warknął.
Trzeba było myśleć wcześniej. Ja jadę do matki do Anglii, znalazła nam już mieszkanie.
W takim razie niech znajdzie kolejne, gdzieś w sąsiedztwie. Najlepiej w tym samym bloku.
Nie będziesz mnie prześladował! – oburzyła się.
Chcę wiedzieć z kim się spotykasz i jak dbasz o moje dzieci.
One są też moje – przypomniała.
Kacper był też Domi, a jednak go zaniedbała.
Ale to ty go zabiłeś! – krzyknęła i zdzieliła męża z otwartej dłoni w twarz.
Nieprawda! – Aleks aż się zakrztusił i opadł na poduszki. Widać było, że coś go zabolało, i że nie był to tylko policzek.
Olek wydawał mi się teraz być taki bezsilny. Zauważyłem też łzy na twarzy Amandy, gdy kręciła głową.
Jak mogłam wyjść za kogoś takiego? – zapytała w pustą przestrzeń przed sobą. – Pociesza mnie myśl, że gdy za ciebie wychodziłam, żyłam w błogiej niewiedzy co do twojej osoby.
Wypowiedziane prosto w twarz, słowa żony musiały Olka zaboleć, ale ja nada trwałem niewzruszony. Amanda wyszła.

Warto było? – zapytałem.
Koszulka i telefon – polecił.
Nie wygłupiaj się.
Proszę, to może być ważne.
Nie pracuje już w policji.
Ale pluskwę możesz mieć.
Przewróciłem oczami z irytacji.
Okay, ale powtarzam po raz kolejny, że to nie jest w moim stylu. – Uniosłem koszulkę i rozmontowałem telefon. – Zadowolony?
To ty jesteś winny śmierci Sebastiana, choć to ja go skatowałem – rzekł pewnie i z przerażeniem w oczach.
Jak to? – zdziwiłem się.
To ty mi powiedziałeś, że zostałem zrobiony na trzydzieści kawałków. Nie wiedziałem o kradzieży, nie sprawdzałem przewozów, bo Kamil miał gorączkę. Byłem zajęty synem, a Kryspina nie było wtedy nawet w Polsce. To ty mi powiedziałeś, że zostałem z Krisem okradziony i przez kogo, to też ty mi powiedziałeś. Gdyby nie ty, nie zabiłbym Seby, przynajmniej nie tak szybko.

Po co ci był mały Sommersów? – dopytywałem, w myśl zasady, mówiącej o tym, by kłuć żelazo póki gorące.
Nie był mi potrzebny.
Dlatego go zrzuciłeś do wody?
Nikogo nie zrzuciłem. Dzieciak autentycznie tam był, ale nie zrzuciłem go i nie ja go przyprowadziłem – zapewniał.
Co ty bredzisz? Operacja ci zaszkodziła?
To wy zaczęliście strzelać! – padły oskarżenia.
Nie, wy!
Nie, Patryku. Nie strzelałem pierwszy, odpowiedziałem tylko na strzały. Nie porwałem Kacpra, chciałem odzyskać kasę.
To po co dzwoniłeś, że masz dziecko?
Nie dzwoniłem do ciebie. To do mnie dzwonili.
Kto?
Przestawił się jako ktoś z prokuratury. Mieli oddać kasę za informacje. O dziecku nie było mowy. Sam byłem w szoku, jak usłyszałem płacz małego.
Pewnie mam tobie w to uwierzyć i ci pomóc się oczyścić przed sądem? – zgadywałem.
Jakbyś czytał mi w myślach.
Dlaczego mam to zrobić?
Bo jestem niewinny – rzekł z taką pewnością w oczach, że z trudem przeszło mi przez gardło:
Nie wierzę ci.

Wbiłem wzrok w stanowczy wyraz szmaragdowych tęczówek.
Potrafię być gnojem – usłyszałem nagle. – Skurwielem jakich mało. Potrafię zakatować człowieka, który mnie okradł, oszukał lub zdradził, bo lojalność się dla mnie liczy ponad wszystko, ale nie zabiłbym niewinnego dziecka – zapewniał. – Z resztą ten mały był naszą rodziną. Mam zdjęcia i nagrania z bajkolandów, urodzin, karuzel. Był częścią rodziny, a rodzina jest najważniejsza. Jak Tyler poszedł siedzieć, pomagaliśmy Domi, jak tylko się da. To dzięki nam Kacper nie chodził głodny, a wy, ty i Majka, olaliście sprawę, bo mieliście swoje problemy z twoją bezpłodnością, bo się debilu świnką zaraziłeś i…
Skończ się rozwodzić! – przerwałem mu, bo temat mojej niepełnej męskości, nadal był dla mnie taki... taki dotkliwy.
Skończę i nie musisz mi wierzyć, ale jeśli chcesz kogoś obwinić o śmierć tego dziecka, to nie mnie. Ktoś wiedział o tym, że zostałem okradziony, zanim ja się o tym dowiedziałem. Informację o kradzieży przyniosłeś mi dopiero ty. Inaczej Seba zginąłby prędzej, a Domi dostała po pysku i wyruchaliby ją kilkakrotnie, a potem porzucili na jakiś torach. Myślisz, że czekałbym tyle tygodni!? – uniósł się podczas wypowiadania ostatniego zdania.
W moich oczach pojawiła się wątpliwość.
Nie wiem, Olek. Kiedyś myślałem, że cię znam, teraz wiem, że nigdy cię nie znałem. Wiem też, że nie chcę cię poznawać. – Wzruszyłem ramionami i wstałem.
Aleks chwycił mnie za nadgarstek jedną ręką, jakbym był jego ostatnią brzytwą ratunkową.
Nie skrzywdziłbym dziecka – zapewnił mnie po raz kolejny tego dnia.
Wierzę. Pewnie zginął przypadkiem i tego nie zaplanowaliście – odparłem z bólem w głosie.
Nie porwałem go – znów ten pewny ton, tak pewny, że ponownie wbił pod moją skórę tusz zwątpienia i wytatuował kilka znaków zapytania.

Szybkim krokiem opuściłem szpital, umówiłem się telefonicznie z Kamilem na zalewaną wódą noc. Majce napisałem SMS-a, że nie wrócę dopiero rano. Postanowiłem podjechać pod monopolowy i kupić z co najmniej trzy flaszki czystej.

Nieprzypadkowo nazywam cię bratem,
to jest ważne jak pierwsza miłość.
Mamy inną matkę, adres,
ale dla mnie jesteś rodziną.
Poważnie, nie ma nic ponad,
dobrze znasz mnie, bez jednego słowa,
Bez żadnego 'ale' wiesz jak zapanować nad moim strachem,
sam bym nie zdołał.
Rzadziej widzimy się, mimo to ma to sens…*(12)

Wykorzystane utwory:
*(12) Mam na imię Aleksander – Nie powtarzaj mi

Rozdział 10 - Ktoś trzeci

Życie toczyło się dalej. Dzień za dniem. Tydzień za tygodniem i godzina za godziną. Setki razy, we wspomnieniach, przewijałem tamten dzień, jakby był to film w mojej głowie. Doszukiwałem się błędów w postępowaniu. Zastanawiałem się czy nie lepiej by było, gdybym wtedy, w klubie, zabił Olka albo chociaż postrzelił. Być może wyciągnąłbym z niego prawdę, gdzie przetrzymuje małego, ale nie mogłem cofnąć czasu. W życiu nie było takiej ful wypas opcji.

Z Majką zaczęliśmy się od siebie oddalać, a wiadomości zaczęły wyświetlać nowe tragedie. Z czasem zapomnieli o małym chłopcu, który w tak młodym wieku zginął, bo był wart mniej, niż pierdolone trzydzieści tysięcy.

Dominika w końcu uzyskała akt zgonu syna, pomimo nieodnalezienia ciała. Dariusz Przybylski opłacił trumnę i nagrobek, a Tyler dostał przepustkę na pogrzeb syna, ale był na nim w obstawie klawiszy. Nie mógł patrzeć na swoją żonę. Długo na tym pogrzebie też nie był, bo nie umiał się powstrzymać. Pierdolnął Domi w twarz i wykrzyczał na głos, że zabiła jego dziecko.

Dwa dni później, wiadomości kanału drugiego nadały, że powiesił się więzień, dwudziestodwuletni obywatel amerykańsko-polski, i że był on ojcem niespełna trzyletniego chłopca, który zginął w porachunkach mafijnych. Wspomnieli też, oczywiście, o tym, że w odbiciu Kacperka brała udział policja, ale że musiała czynić to szczególnie nieudolnie. Nie przejmowałem się już nawet tym co mówili, bo sam byłem swoim największym sumienistą i dla samego siebie najsurowszym z katów. Jednak z powodu samobójstwa Tylera, przyszło nam z Majką szykować się na kolejny pogrzeb.

Po tym wszystkim Majka była wrakiem człowieka. Ze mną też nie było lepiej. Gdyby nie teść, to zapewne opieka społeczna zabrałaby nam adoptowane przez nas dziewczynki. To on odprowadzał małe do przedszkoli i całe dnie zajmował się Ninką. To on gotował posiłki i prał ubranka. Ja tylko piłem, a Maja paliła jeden za drugim.

Na naszej komodzie stanęło kolejne zdjęcie. Tym razem uśmiechniętego dziewiętnastolatka, bo aktualniejszej fotografii Tylera nie posiadaliśmy. Majka postawiła je przy zdjęciu Kacperka. Także miało czarną wstążkę w lewym, dolnym rogu. Tyler w popielatej bluzie i czapce z czerwonym daszkiem, patrzył na mnie co dnia i zdawał się mówić, że zawiodłem, i to nie jego, a jego synka, bez którego jego życie nie miało żadnego sensu.

Zacząłem biegać dla wyładowania. Powróciłem też do boksu. Odnowiłem kontakt z Kamilem. Właściwie, ciężko było to nazwać odnowieniem kontaktu. Kamil, spotkany przeze mnie kiedyś, przypadkowo w sklepie, teraz ograniczał się do kilku SMS-ów tygodniowo z pytaniem jak tam u was?. Dopytywał też jak jest u Domi, ale nie wiedziałem co u niej. Nie obchodziła mnie. Majkę także nie. W końcu spotkałem blondynkę w markecie, siedziała na kasie, była kilka kilo szczuplejsza… dosłownie wrak człowieka. Działała jak robot.

To wszystko sprawiło, że przestałem wierzyć w ludzi i naprawdę nocami, gdy nie mogłem zasnąć, to miewałem myśli, by zejść do piwnicy z bronią w ręku. Wtedy z nadzieją przyszedł mój teść, dał mi prace u siebie i tym samym zmusił, bym zaczął myśleć o czymś innym, niż przeszłych wydarzeniach. Nie miałem wyjścia, musiałem ją przyjąć, bo trzeba było z czegoś żyć. Podjąłem się więc pracy u Marka Sykiela. Sąd stwierdził, że nie jestem winny śmierci Kacpra Sommersa, ani nawet tej Cartiera, ale dyscyplinarne zwolnienie otrzymałem. Mogłem już na zawsze zapomnieć o pracy w policji.

Chodziłem więc na groby, na których, z tygodnia na tydzień, paliło się coraz mniej zniczy. Ludzie w końcu zapomnieli o małym chłopcu i jego ojcu. Czasami spotykałem na tym cmentarzu dzieciaki Rolexa i jego żonę. Wiedziałem, że zabiłem gnoja, ale nie spodziewałem się, że zabiłem kogoś, za kim będzie płakało miesiącami aż tyle osób.

Górskiemu wytoczono sprawę, niejedną. Amanda zadzwoniła do mnie bym wpadł do szpitala, bo Olek mnie o to prosi. Długo zwlekałem. W końcu, po którymś z kolei telefonie od pani Górskiej, niegdyś Wieczorek, się poddałem i uznałem, że muszę spojrzeć mu w twarz.

Najdziwniejszy był fakt, że nigdy nie odnaleziono tych pieniędzy. Nie było ich tam, gdzie kazano nam je odłożyć. Nie miał ich przy sobie ani Cartier, ani Górski. Musiał więc działać z nimi ktoś trzeci.

Wsiadłem do samochodu i ruszyłem do szpitala, właściwie tylko po to, by się dowiedzieć, kto był tym trzecim.

Możesz robić co chcesz, to jest twój wybór
Ale żeby nie brudzić archiwum, analizuj
Wszystko zdarzyć się może, jak w tanim horrorze
Nawet jeśli nie jest źle, zawsze może być gorzej

Można mądrym być i stracić wszystko
Można patrzeć z góry, ale mierzyć nisko
Można być abstynentem całe życie
Można też pokonywać co dzień niedopicie
Można kochać kogoś, nie będąc kochanym
Można słuchać kogoś, chociaż jest przegrany
Można widzieć dobre rzeczy ze złej strony*(11)

Wykorzystane utwory:
*(11) Verba – Możesz robić co chcesz