Podjechaliśmy
pod bar. Rozpiąłem guziki polówki i wziąłem broń ze schowka.
Wsadziłem ją za pasek spodni, ku przerażeniu Antoniego.
–
Po
co nam to? – zapytał..
–
Na
wszelaki wypadek.
–
Masz
tu wszelakich wrogów? – dopytywał, lekko drżącym głosem.
–
Wszelakich
kolegów, a jak mówi łacińska sentencja jakiegoś mądrali? Na
pewno wiesz.
–
Nie
wiem, ale wolę określenie filozof, niżeli mądrala..
–
Broda
filozofa nie zrobi – rzuciłem z uśmiechem od ucha do ucha i
potarłem się po swoim kilkudniowym – ale co mi tam? Sentencja
głosi, by Bóg chronił mnie przed przyjaciółmi, bo przed
wrogami obronię się sam.
Wysiadłem
z samochodu. Pewnie otworzyłem drzwi tej nory piwniczej i wkroczyłem
do środka. Antek szedł za mną. Usiadłem przy barze z wesolutkim
uśmiechem.
Mężczyzna
stojący za barem nie był zadowolony z mojego widoku. Uśmiechnąłem
się więc jeszcze szerzej, ale równie sztucznie co ja sam.
–
Policja
już tu była! – warknął krzykliwie Witek, jednocześnie
wycierając wysoką szklankę do piwa białą, lekko przybrudzoną
ścierką.
–
Nie
jestem z policji – odezwałem się. – Jestem z rodziny –
przypomniałem.
–
Mam
to w dupie. Albo zamawiasz, albo wzywam ochronę.
–
Dwie
lufki, proszę.
–
Czego,
panie psie?
–
Logicznie,
że nie o trawę się dopominam. Nalej czystą, Witold.
–
Popita?
– dopytywał, stawiając dwa kieliszki i sięgając po butelkę.
Miał
nieco krótsze włosy niż w czasach z jakich go pamiętałem, ale te
pomimo skrócenia ciągle się lokowały, niczym u tych potworków,
reklamujących cukierki o nazwie Zozole.
–
Piwo
butelkowe – zażądałem i wskazałem brodą na lodówkę, wypchaną
po brzegi Lechami.
Odebrałem
zamówienie, zszedłem z hokera i skierowałem swoje kroki do loży,
która była możliwie jak najbliżej tej zajętej.
–
Zrobili
jakby głośniej – zauważył Antek.
–
Byśmy
możliwie jak najmniej słyszeli.
–
Co
robimy?
–
Pij
i czekaj. Staraj się nie zachowywać jak dziecko we mgle.
–
Siedzę
w barze, gdzie strzela się częściej niż na strzelnicy. Mam być
wyluzowany? – pytał z sarkazmem.
Zmarszczyłem
brwi, jakbym się nad czymś namyślał.
–
Tak,
właśnie tak. Nie spinaj się. Jakby mieli nas zastrzelić,
zrobiliby to zaraz po wejściu i nie podaliby nam piwa.
–
Nawet
skazany na śmierć, ma prawo do ostatniego posiłku i napitku.
Zaśmiałem
się w taki sposób, że z pewnością zmarszczki o nazwie kurze
łapki pojawiły się w kącikach moich oczu. Majka je uwielbiała.
Często mówiła, że to w nich się najpierw zakochała, a dopiero
potem w całym mnie z kilkoma wyjątkami. Oczywiście nie
omieszkiwała wymieniać mi tych wyjątków, zawsze, gdy nasza
rozmowa zboczyła na taki temat.
–
Im
dużej ze mną przebywasz, tym większego poczucia humoru nabierasz –
zauważyłem.
–
Byle
nie takiego jak ty, bo jeszcze żona mnie porzuci.
–
Za
poczucie humoru? – zdziwiłem się.
–
Twoje
jest specyficzne.
Zaśmiałem
się, zrobiłem łyk piwka, potem strzeliłem kielonka i wsłuchiwałem
się w muzykę. Czekałem, aż przez te magiczne wrota, zwane
wejściem przejdzie ktoś znajomy, bym mógł go zahaczyć i
zagadnąć.
…to
jest waluta,
nie
możesz obojętnie stać.
Bądź
mądry i skumaj,
bo
możesz mieć tu równy wkład.
To
tylko sekunda,
aby
zrozumieć jeden fakt.
Oni
tam,
my
wciąż tu,
udajemy
że nic się nie dzieje…*(4)
Zauważyłem,
że ludzi przebywających w takich miejscach nic nie powstrzyma. Nie
krępowali się wciągać białych kresek nawet w obecności
policjanta, a konkretniej to dwóch.
Uśmiechnąłem
się krzywo i krzyknąłem, gdy tylko dostrzegłem pewnego blondyna,
który wychylił się z pobliskiej loży:
–
Bastek!
Seba, ty nadal tu bywasz?!
Antek
spojrzał na mnie jakoś dziwnie, a Sebastian Przybylski odwrócił
się, by wyhaczyć mnie wzrokiem.
–
Brat
Natalki! – odkrzyknął i wstał, by się przywitać.
Podszedł
do naszego stolika, choć nie podobało się to jego kumplom. Po
dłuższym namyśle, jednak chyba doszli do wniosku, że lepiej mieć
glinę po swojej stronie niż przeciwnej, dlatego powrócili do picia
i wciągania kresek, a zatrzymywanie Sebka sobie darowali.
–
Jak
żyjesz? – zapytałem wychudzonego kilkunastolatka.
–
Jakoś
leci. Nie mów Nati, że mnie widziałeś.
–
Spoko,
będę milczał jak grobowiec Tutenchamona. Często tu bywasz?
– zapytałem wprost.
–
Nie
będę twoją pluskwą, nawet mnie nie szantażuj. – Już miał
odejść, gdy go zatrzymałem, chwyceniem za nadgarstek.
–
Sebo,
ale ja nie robię w dragach – przypomniałem. – Siadaj, pogadamy
chwilę.
– O
czym? – Zerknął z utęsknieniem na kreski, sypiące się po
czarnym blacie stołu, przy którym wcześniej siedział.
–
Kreska
nie zając nie odkica. Siądź – zachęcałem.
– O
czym, pytałem – przypomniał.
–
Kacperek,
taki mały, syn Domi – streściłem. – Wiem, że tu bywała. Jak
często?
–
Siedem
dni w tygodniu – odpowiedział i zajął miejsce dokładnie
naprzeciwko mnie, zmuszając tym samym Antka, by się nieco
przesunął.
–
Sporo
– skomentowałem. – Brała małego z sobą?
–
Tak,
był naszą maskotką – odparł po krótszym namyśle.
–
Robiliście
mu coś?
–
Nie,
coś ty? – zdziwił się. – Nie skrzywdzilibyśmy dziecka.
Wszyscy biegaliśmy z plakatami. Podzieliliśmy się. Oblepiliśmy
wszystkie dzielnice, szkoły, przystanki. Przecież to dziecko
Tylera, nikt by go nie skrzywdził. Tyler to morderca, każdy by się
bał tknąć jego dzieciaka – wyjaśnił i odpalił papierosa
trzęsącymi się dłońmi. Widać było, że niewiele mu brakuje do
tego, by go delirka chwyciła.
–
Taki
z niego morderca jak ze mnie… nie, do baletnicy się nie porównam.
Tyler po prostu zadał się z nieodpowiednim człowiekiem. –
Stanąłem po stronie szwagra.
–
Mów
lepiej o tym małym. W dzień jego porwania Domi tu była? –
zapytał Antek, przerywając mi i Sebie wcześniejszą wymianę zdań.
–
Tak.
Zamknęła się w kiblu z najmłodszym Maciejem.
Zmrużyłem
oczy i starałem się sobie przypomnieć, który jest najmłodszy, i
jak on się zowie.
– Z
Damiankiem? – rzuciłem pytająco.
–
Tak,
kolesiowi wiszę kasę. Ukryłem się przed nim w kiblu, a on zamknął
się z nią kabinę obok – wyjawił, wskazując prawą dłonią na
korytarz prowadzący do toalet.
– O
czym gadali? – ponownie wtrącił się Antoś.
–
Chyba
mu obciągała. Z resztą nie wiem. Nie podsłuchuje cudzych rozmów.
–
Nie
mów o tym, o czym nie masz pojęcia! – warknął barman, nawet nie
ruszając się zza lady.
–
Spokojnie,
gadam z bratem matki mojego dziecka! – odkrzyknął Sebastian.
–
Powiedziałeś,
że Domi bywała tu codziennie, po co? – zapytał Antek, zupełnie
nie zawracając sobie głowy Witoldem i jego przytykami, ani tym, że
Sebek właśnie się przyznał do tego, że ja i on, byliśmy
poniekąd rodziną.
–
Każdy
wie, że lata na fecie. Przychodziła tu po działkę. Codziennie.
–
Wyjdźcie
już, drażnicie mnie – odezwał się ponownie facet zza baru.
–
Nie
jest to impreza zamknięta, będę siedział ile zechcę –
odwarknąłem.
–
Będziesz
tu teraz przyłaził i zawracał dupę?
–
Widzę,
że dupa, to dla ciebie wrażliwa część ciała – odpyskowałem
barmanowi.
–
Wyjdź
albo zawołam szefa.
–
Co
tu robicie? – odezwał się jakiś facet siedzący przy barze. Niby
rzucił pytaniem, ale po jego zapijaczonym wzroku rozczytałem, że
już ma na nie gotową odpowiedź.
–
Spokojnie.
Chcemy pomóc Domi odnaleźć syna! – krzyknąłem na tyle głośno
i wyraźnie, by każdy obecny usłyszał.
–
To
nie traktuj ludzi z góry. Myślisz, że jesteśmy gorsi, bo ćpamy i
pijemy. Ty też pijesz. Każdy glina chla – powiedział ten sam
facet co zajmował miejsce przy barze, a chwilę potem wychylił do
dna.
–
Wyluzuj.
–
Wyluzuję
gdy wyleziesz.
–
Słuchajcie.
– Wstałem. – Ja naprawdę mam w dupie co robicie i z kim. Zależy
mi tylko na odnalezieniu tego dziecka.
– A
co, lubisz małych chłopców? – zapytał Witold z bezczelnym
uśmieszkiem
Wkurwiłem
się.
Antek
zawołał za mną:
–
Patryk,
spokojnie!
Ale
było już za późno. Podszedłem do baru, chwyciłem chłoptasia za
kark i przywaliłem jego głową w ladę z taką siłą, że aż w
jego łepetynie pustka się echem odbiła.
–
Do
kogo należy lokal? Gadaj, szmato! Do kogo!? – wrzasnąłem.
–
Mojego
brata – odpowiedział z mieniącymi się kryształkami łez w
kącikach oczu.
Nic
dziwnego, że wył. Takie zderzenie z drewnem, to jednak musiało go
boleć, ale szczerze w dupie to miałem. Puściłem gnoja, a ten
wyciągnął spluwę spod lady i zaczął do mnie mierzyć.
–
Zabijesz
mnie? – zapytałem bez cienia strachu w głosie.
To
nie było tak, że byłem gotowy na śmierć, bo nie byłem, choć
każdego dnia zdawałem sobie sprawę z jej obecności w moim życiu.
Wychodząc z domu, miałem w głowie myśli, że mogę już do niego
nie powrócić. Teraz jednak miałem pewność, że Witek mnie nie
zabije.
–
Wyproszę.
Zaatakowałeś mnie, mam prawo się bronić.
– W
Polsce nawet pobicie włamywacza jest karalne. Znam trochę prawo,
ale proszę, jak chcesz to strzelaj. – Wzruszyłem ramionami.
Wyjąłem jeden złoty z kieszeni i wrzuciłem do maszynki wydającej
słone orzeszki. Pojadłem trochę i ponownie zapytałem. – Do kogo
należy ten lokal?
–
Do
mojego brata, już mówiłem – przypomniał z cynicznym
uśmieszkiem, ale przynajmniej odłożył spluwę na ladę, cały
czas jednak trzymał jej rękojeść w dłoni.
–
Nie
jestem jasnowidzem. Imię i nazwisko, proszę. – Dalej podjadałem
orzeszki.
–
Fabian
Maciejewski.
–
Ojciec
tego młodego, co zamknął się z Domi w kiblu, w dzień zaginięcia
małego?
Witek
przewrócił oczami i wypuścił głośno powietrze z ust, jakby w
ten sposób dawał mi do zrozumienia, jak to ja go bardzo irytuję.
–
Tak.
Wyjdziesz? Klientów straszysz.
–
Antek,
wychodzimy. – Kiwnąłem głową na partnera. Wrzuciłem jeszcze
jedną złotówkę do maszyny i wziąłem orzeszki na drogę.
Smakowały mi. – Całkiem dobre – zwróciłem się do barmana z
uśmiechem.
–
Tak,
możesz się nimi nawet udławić.
–
Dziękuje,
że życzysz mi smacznego. – Skłoniłem się delikatnie i
wycofałem.
–
Możesz
nie robić sobie wrogów na siłę? – zapytał Antek, kiedy byliśmy
już na zewnątrz.
–
Daj
spokój, nic nam nie zagrażało. W tym barze mają atrapy, a nie
pistolety – uświadomiłem go. – Jedziemy – zadecydowałem.
–
Dokąd
tym razem?
–
Do
Fabiana.
Otworzyłem
drzwi samochodowe i wsiadłem. Antek także się zapakował i po raz
kolejny tego dnia, udało mu się poprawnie zamknąć drzwi, i to
nawet za pierwszym razem. Naprawdę zaczynałem być pod sporym
wrażeniem jego nowo nabytych zdolności. Przyszło mi nawet na myśl,
że może jednak będą z niego jeszcze ludzie.
–
Chcesz
jechać do bosa narkotykowego? – zdziwił się.
–
Chcę
wiedzieć, co stało się z Kacprem Sommersem i co takiego nawywijała
Dominika, że ktoś porwał je syna. Sam mnie namawiałeś, bym zajął
się tą sprawą, więc teraz nie marudź jak żona po dziesięciu
latach małżeństwa, gdy się godzina seksu zbliża.
Antoni
przewrócił oczami na moje, jego zdaniem, zapewne niezdrowe poczucie
humoru.
–
Skąd
wiesz, że to jej wina? Może małego uprowadził jakiś pedofil,
albo handlarz dziećmi?
–
Sam
mówiłeś, że większość porwań dokonują ludzie z najbliższego
otoczenia dziecka – przypomniałem.
–
Większość,
to nie to samo co wszystkie.
–
Wiem,
ale jeśli jest choć cień szansy, to zamierzam wszystko sprawdzić,
a by sprawdzić wszystko, to muszę sprawdzić wszystkich, z którymi
zadawała się Dominika.
–
Dlaczego
jej o to nie zapytasz?
–
Obawiam
się, że może nie powiedzieć mi prawdy – odparłem,
wyszczerzając zęby w złośliwym, sztucznym, niemal tak samo jak
kwiaty na święto zmarłych, uśmiechu. – Nie przyznała się
glinom, że ćpała i była w melinie w dniu, gdy ktoś porywał jej
dzieciaka.
–
Dziwisz
się jej? Też bym się nie przyznał.
–
Gdyby
chodziło o życie Filipka, też byś się nie przyznał? –
zapytałem retorycznie, nawiązując do syna rudzielca.
Antek
zamilknął, a to milczenie było jednocześnie bardzo wymowną
odpowiedzią.
–
No,
więc właśnie. Nie usprawiedliwiaj jej. Przynajmniej nie, gdy w
pobliżu są moje uszy.
Wykorzystane
utwory:
*(4)
EastWest Rockers - Stop! feat. Promoe
Nie lubię postaci Dominiki coraz bardziej – gdyby chodziło o moje dziecko, powiedziałabym policji choćby najgorszą prawdę, może wtedy by im się w mózgach kuleczki styknęły i znaleźliby dzieciaka bez większego problemu. Dziewczyna jednak postanowiła zataić najważniejsze z informacji – pytanie tylko dlaczego, a raczej czego się bała, bo wątpię, że to było coś, co mogło jej grozić ze strony policji – a jeśli tak właśnie było, to jest po prostu idiotką i do dupy się nadaje, nie do rodzicielstwa.
OdpowiedzUsuńPrzeszło mi przez myśl nawet, że może sama pozbyła się Kacperka…
Ciekawa jestem Tylera, o którym za wiele jeszcze nie wiemy – w co ten facet się wplątał i jaki właściwie był?
Patryk w roli złego policjanta trochę ocieplił moją wcześniejszą irytację skierowaną w jego stronę. Ucieszyło mnie, że przestał pieprzyć i w końcu konkretnie zajął się czym trzeba, wyciągając przy tym potrzebne mu informacje.
Antek za to znowu w moich oczach zleciał, przez to, że taki był przerażony w tamtym miejscu. Ale skoro to jego początki w policji, to… Jakoś mogę mu to wybaczyć.
Ciekawi mnie też postać Damiana i jego ojca… A przede wszystkim to, co ma z nimi wspólnego Dominika i jej mąż?
Biedny Antek, zachowanie Patryka chwilami go przeraża, on sobie nie wyobraża jak można pójść we dwóch do meliny narkomanów. Ale Patryk ich zna, wie czego może się spodziewać, fakt trochę ryzykuje, bo z takimi kolesiami nigdy nie można być do końca pewnym, że im coś nie odwali.
OdpowiedzUsuńAntek musi być z lekka zaszokowany znajomościami Patryka, z nawet powiązaniami rodzinnymi, ale dzięki temu, mam nadzieję, uda mu się więcej dowiedzieć.
tak mi przyszło do głowy, że może Dominika nie powiedziała całej prawdy policji, bo wie kto porwał Kacperka, albo przynajmniej się domyśla i tak bardzo boi się tej osoby, że ten ktoś może skrzywdzić małego, że kłamie. tylko w takim razie dlaczego ten ktoś zabrał jej dziecko, co ona takiego zrobiła.
Zastanawiają mnie jeszcze słowa Patryka na temat Tylera, Sommers siedzi za zabójstwo, ale z tego co powiedział Owczarek on w to nie wierzy, czyżby Tyler kogoś krył, siedział za kogoś?
Przyznam szczerze, że pierwszy raz trafiłam na twoje opowiadanie, które by miało tak krótkie rozdziały. Nie wiem czy mam współczuć panu policjantowi rodzinki, czy bardziej współczuć rodzince, że mają w gronie najbliższych pana policjanta, bo nie oszukujmy się - taki narkoman to na pewno by nie chciał mieć psa w rodzinie.
OdpowiedzUsuńPrzeraził mnie tutaj tytuł i poczułam ulgę, że ma on jednak pozytywny, a nie negatywny wydźwięk. Chciałabym skazać Dominikę za to, że szwendała się po takich miejscach okrytych złą sławą, wraz z maluchem, ale jednak... myślę, że mały i tak wolałby być z nią, niż sam w domu. Dziecko jednak ma więź z rodzicielką, a z treści wynika, że ona kiedyś tam, wcześniej dbała o chłopca. Takiego czegoś nie da się zatrzeć w sercu dziecka tak szybko, jak w oczach dorosłych zmieniają się opinie i przeskakują na zupełnie odmienne.