środa, 20 kwietnia 2016

Rozdział 2 - Maskotka narkomanów

Podjechaliśmy pod bar. Rozpiąłem guziki polówki i wziąłem broń ze schowka. Wsadziłem ją za pasek spodni, ku przerażeniu Antoniego.
Po co nam to? – zapytał..
Na wszelaki wypadek.
Masz tu wszelakich wrogów? – dopytywał, lekko drżącym głosem.
Wszelakich kolegów, a jak mówi łacińska sentencja jakiegoś mądrali? Na pewno wiesz.
Nie wiem, ale wolę określenie filozof, niżeli mądrala..
Broda filozofa nie zrobi – rzuciłem z uśmiechem od ucha do ucha i potarłem się po swoim kilkudniowym – ale co mi tam? Sentencja głosi, by Bóg chronił mnie przed przyjaciółmi, bo przed wrogami obronię się sam.
Wysiadłem z samochodu. Pewnie otworzyłem drzwi tej nory piwniczej i wkroczyłem do środka. Antek szedł za mną. Usiadłem przy barze z wesolutkim uśmiechem.
Mężczyzna stojący za barem nie był zadowolony z mojego widoku. Uśmiechnąłem się więc jeszcze szerzej, ale równie sztucznie co ja sam.
Policja już tu była! – warknął krzykliwie Witek, jednocześnie wycierając wysoką szklankę do piwa białą, lekko przybrudzoną ścierką.
Nie jestem z policji – odezwałem się. – Jestem z rodziny – przypomniałem.
Mam to w dupie. Albo zamawiasz, albo wzywam ochronę.
Dwie lufki, proszę.
Czego, panie psie?
Logicznie, że nie o trawę się dopominam. Nalej czystą, Witold.
Popita? – dopytywał, stawiając dwa kieliszki i sięgając po butelkę.
Miał nieco krótsze włosy niż w czasach z jakich go pamiętałem, ale te pomimo skrócenia ciągle się lokowały, niczym u tych potworków, reklamujących cukierki o nazwie Zozole.
Piwo butelkowe – zażądałem i wskazałem brodą na lodówkę, wypchaną po brzegi Lechami.
Odebrałem zamówienie, zszedłem z hokera i skierowałem swoje kroki do loży, która była możliwie jak najbliżej tej zajętej.
Zrobili jakby głośniej – zauważył Antek.
Byśmy możliwie jak najmniej słyszeli.
Co robimy?
Pij i czekaj. Staraj się nie zachowywać jak dziecko we mgle.
Siedzę w barze, gdzie strzela się częściej niż na strzelnicy. Mam być wyluzowany? – pytał z sarkazmem.
Zmarszczyłem brwi, jakbym się nad czymś namyślał.
Tak, właśnie tak. Nie spinaj się. Jakby mieli nas zastrzelić, zrobiliby to zaraz po wejściu i nie podaliby nam piwa.
Nawet skazany na śmierć, ma prawo do ostatniego posiłku i napitku.
Zaśmiałem się w taki sposób, że z pewnością zmarszczki o nazwie kurze łapki pojawiły się w kącikach moich oczu. Majka je uwielbiała. Często mówiła, że to w nich się najpierw zakochała, a dopiero potem w całym mnie z kilkoma wyjątkami. Oczywiście nie omieszkiwała wymieniać mi tych wyjątków, zawsze, gdy nasza rozmowa zboczyła na taki temat.
Im dużej ze mną przebywasz, tym większego poczucia humoru nabierasz – zauważyłem.
Byle nie takiego jak ty, bo jeszcze żona mnie porzuci.
Za poczucie humoru? – zdziwiłem się.
Twoje jest specyficzne.

Zaśmiałem się, zrobiłem łyk piwka, potem strzeliłem kielonka i wsłuchiwałem się w muzykę. Czekałem, aż przez te magiczne wrota, zwane wejściem przejdzie ktoś znajomy, bym mógł go zahaczyć i zagadnąć.

to jest waluta,
nie możesz obojętnie stać.
Bądź mądry i skumaj,
bo możesz mieć tu równy wkład.
To tylko sekunda,
aby zrozumieć jeden fakt.
Oni tam,
my wciąż tu,
udajemy że nic się nie dzieje…*(4)

Zauważyłem, że ludzi przebywających w takich miejscach nic nie powstrzyma. Nie krępowali się wciągać białych kresek nawet w obecności policjanta, a konkretniej to dwóch.
Uśmiechnąłem się krzywo i krzyknąłem, gdy tylko dostrzegłem pewnego blondyna, który wychylił się z pobliskiej loży:
Bastek! Seba, ty nadal tu bywasz?!
Antek spojrzał na mnie jakoś dziwnie, a Sebastian Przybylski odwrócił się, by wyhaczyć mnie wzrokiem.
Brat Natalki! – odkrzyknął i wstał, by się przywitać.
Podszedł do naszego stolika, choć nie podobało się to jego kumplom. Po dłuższym namyśle, jednak chyba doszli do wniosku, że lepiej mieć glinę po swojej stronie niż przeciwnej, dlatego powrócili do picia i wciągania kresek, a zatrzymywanie Sebka sobie darowali.
Jak żyjesz? – zapytałem wychudzonego kilkunastolatka.
Jakoś leci. Nie mów Nati, że mnie widziałeś.
Spoko, będę milczał jak grobowiec Tutenchamona. Często tu bywasz? – zapytałem wprost.
Nie będę twoją pluskwą, nawet mnie nie szantażuj. – Już miał odejść, gdy go zatrzymałem, chwyceniem za nadgarstek.
Sebo, ale ja nie robię w dragach – przypomniałem. – Siadaj, pogadamy chwilę.
O czym? – Zerknął z utęsknieniem na kreski, sypiące się po czarnym blacie stołu, przy którym wcześniej siedział.
Kreska nie zając nie odkica. Siądź – zachęcałem.
O czym, pytałem – przypomniał.
Kacperek, taki mały, syn Domi – streściłem. – Wiem, że tu bywała. Jak często?
Siedem dni w tygodniu – odpowiedział i zajął miejsce dokładnie naprzeciwko mnie, zmuszając tym samym Antka, by się nieco przesunął.
Sporo – skomentowałem. – Brała małego z sobą?
Tak, był naszą maskotką – odparł po krótszym namyśle.
Robiliście mu coś?
Nie, coś ty? – zdziwił się. – Nie skrzywdzilibyśmy dziecka. Wszyscy biegaliśmy z plakatami. Podzieliliśmy się. Oblepiliśmy wszystkie dzielnice, szkoły, przystanki. Przecież to dziecko Tylera, nikt by go nie skrzywdził. Tyler to morderca, każdy by się bał tknąć jego dzieciaka – wyjaśnił i odpalił papierosa trzęsącymi się dłońmi. Widać było, że niewiele mu brakuje do tego, by go delirka chwyciła.
Taki z niego morderca jak ze mnie… nie, do baletnicy się nie porównam. Tyler po prostu zadał się z nieodpowiednim człowiekiem. – Stanąłem po stronie szwagra.
Mów lepiej o tym małym. W dzień jego porwania Domi tu była? – zapytał Antek, przerywając mi i Sebie wcześniejszą wymianę zdań.
Tak. Zamknęła się w kiblu z najmłodszym Maciejem.
Zmrużyłem oczy i starałem się sobie przypomnieć, który jest najmłodszy, i jak on się zowie.
Z Damiankiem? – rzuciłem pytająco.
Tak, kolesiowi wiszę kasę. Ukryłem się przed nim w kiblu, a on zamknął się z nią kabinę obok – wyjawił, wskazując prawą dłonią na korytarz prowadzący do toalet.
O czym gadali? – ponownie wtrącił się Antoś.
Chyba mu obciągała. Z resztą nie wiem. Nie podsłuchuje cudzych rozmów.
Nie mów o tym, o czym nie masz pojęcia! – warknął barman, nawet nie ruszając się zza lady.
Spokojnie, gadam z bratem matki mojego dziecka! – odkrzyknął Sebastian.
Powiedziałeś, że Domi bywała tu codziennie, po co? – zapytał Antek, zupełnie nie zawracając sobie głowy Witoldem i jego przytykami, ani tym, że Sebek właśnie się przyznał do tego, że ja i on, byliśmy poniekąd rodziną.
Każdy wie, że lata na fecie. Przychodziła tu po działkę. Codziennie.
Wyjdźcie już, drażnicie mnie – odezwał się ponownie facet zza baru.
Nie jest to impreza zamknięta, będę siedział ile zechcę – odwarknąłem.
Będziesz tu teraz przyłaził i zawracał dupę?
Widzę, że dupa, to dla ciebie wrażliwa część ciała – odpyskowałem barmanowi.
Wyjdź albo zawołam szefa.
Co tu robicie? – odezwał się jakiś facet siedzący przy barze. Niby rzucił pytaniem, ale po jego zapijaczonym wzroku rozczytałem, że już ma na nie gotową odpowiedź.
Spokojnie. Chcemy pomóc Domi odnaleźć syna! – krzyknąłem na tyle głośno i wyraźnie, by każdy obecny usłyszał.
To nie traktuj ludzi z góry. Myślisz, że jesteśmy gorsi, bo ćpamy i pijemy. Ty też pijesz. Każdy glina chla – powiedział ten sam facet co zajmował miejsce przy barze, a chwilę potem wychylił do dna.
Wyluzuj.
Wyluzuję gdy wyleziesz.
Słuchajcie. – Wstałem. – Ja naprawdę mam w dupie co robicie i z kim. Zależy mi tylko na odnalezieniu tego dziecka.
A co, lubisz małych chłopców? – zapytał Witold z bezczelnym uśmieszkiem
Wkurwiłem się.
Antek zawołał za mną:
Patryk, spokojnie!
Ale było już za późno. Podszedłem do baru, chwyciłem chłoptasia za kark i przywaliłem jego głową w ladę z taką siłą, że aż w jego łepetynie pustka się echem odbiła.
Do kogo należy lokal? Gadaj, szmato! Do kogo!? – wrzasnąłem.
Mojego brata – odpowiedział z mieniącymi się kryształkami łez w kącikach oczu.
Nic dziwnego, że wył. Takie zderzenie z drewnem, to jednak musiało go boleć, ale szczerze w dupie to miałem. Puściłem gnoja, a ten wyciągnął spluwę spod lady i zaczął do mnie mierzyć.
Zabijesz mnie? – zapytałem bez cienia strachu w głosie.
To nie było tak, że byłem gotowy na śmierć, bo nie byłem, choć każdego dnia zdawałem sobie sprawę z jej obecności w moim życiu. Wychodząc z domu, miałem w głowie myśli, że mogę już do niego nie powrócić. Teraz jednak miałem pewność, że Witek mnie nie zabije.
Wyproszę. Zaatakowałeś mnie, mam prawo się bronić.
W Polsce nawet pobicie włamywacza jest karalne. Znam trochę prawo, ale proszę, jak chcesz to strzelaj. – Wzruszyłem ramionami. Wyjąłem jeden złoty z kieszeni i wrzuciłem do maszynki wydającej słone orzeszki. Pojadłem trochę i ponownie zapytałem. – Do kogo należy ten lokal?
Do mojego brata, już mówiłem – przypomniał z cynicznym uśmieszkiem, ale przynajmniej odłożył spluwę na ladę, cały czas jednak trzymał jej rękojeść w dłoni.
Nie jestem jasnowidzem. Imię i nazwisko, proszę. – Dalej podjadałem orzeszki.
Fabian Maciejewski.
Ojciec tego młodego, co zamknął się z Domi w kiblu, w dzień zaginięcia małego?
Witek przewrócił oczami i wypuścił głośno powietrze z ust, jakby w ten sposób dawał mi do zrozumienia, jak to ja go bardzo irytuję.
Tak. Wyjdziesz? Klientów straszysz.
Antek, wychodzimy. – Kiwnąłem głową na partnera. Wrzuciłem jeszcze jedną złotówkę do maszyny i wziąłem orzeszki na drogę. Smakowały mi. – Całkiem dobre – zwróciłem się do barmana z uśmiechem.
Tak, możesz się nimi nawet udławić.
Dziękuje, że życzysz mi smacznego. – Skłoniłem się delikatnie i wycofałem.

Możesz nie robić sobie wrogów na siłę? – zapytał Antek, kiedy byliśmy już na zewnątrz.
Daj spokój, nic nam nie zagrażało. W tym barze mają atrapy, a nie pistolety – uświadomiłem go. – Jedziemy – zadecydowałem.
Dokąd tym razem?
Do Fabiana.
Otworzyłem drzwi samochodowe i wsiadłem. Antek także się zapakował i po raz kolejny tego dnia, udało mu się poprawnie zamknąć drzwi, i to nawet za pierwszym razem. Naprawdę zaczynałem być pod sporym wrażeniem jego nowo nabytych zdolności. Przyszło mi nawet na myśl, że może jednak będą z niego jeszcze ludzie.
Chcesz jechać do bosa narkotykowego? – zdziwił się.
Chcę wiedzieć, co stało się z Kacprem Sommersem i co takiego nawywijała Dominika, że ktoś porwał je syna. Sam mnie namawiałeś, bym zajął się tą sprawą, więc teraz nie marudź jak żona po dziesięciu latach małżeństwa, gdy się godzina seksu zbliża.
Antoni przewrócił oczami na moje, jego zdaniem, zapewne niezdrowe poczucie humoru.
Skąd wiesz, że to jej wina? Może małego uprowadził jakiś pedofil, albo handlarz dziećmi?
Sam mówiłeś, że większość porwań dokonują ludzie z najbliższego otoczenia dziecka – przypomniałem.
Większość, to nie to samo co wszystkie.
Wiem, ale jeśli jest choć cień szansy, to zamierzam wszystko sprawdzić, a by sprawdzić wszystko, to muszę sprawdzić wszystkich, z którymi zadawała się Dominika.
Dlaczego jej o to nie zapytasz?
Obawiam się, że może nie powiedzieć mi prawdy – odparłem, wyszczerzając zęby w złośliwym, sztucznym, niemal tak samo jak kwiaty na święto zmarłych, uśmiechu. – Nie przyznała się glinom, że ćpała i była w melinie w dniu, gdy ktoś porywał jej dzieciaka.
Dziwisz się jej? Też bym się nie przyznał.
Gdyby chodziło o życie Filipka, też byś się nie przyznał? – zapytałem retorycznie, nawiązując do syna rudzielca.
Antek zamilknął, a to milczenie było jednocześnie bardzo wymowną odpowiedzią.
No, więc właśnie. Nie usprawiedliwiaj jej. Przynajmniej nie, gdy w pobliżu są moje uszy.

Wykorzystane utwory:
*(4) EastWest Rockers - Stop! feat. Promoe

3 komentarze:

  1. Nie lubię postaci Dominiki coraz bardziej – gdyby chodziło o moje dziecko, powiedziałabym policji choćby najgorszą prawdę, może wtedy by im się w mózgach kuleczki styknęły i znaleźliby dzieciaka bez większego problemu. Dziewczyna jednak postanowiła zataić najważniejsze z informacji – pytanie tylko dlaczego, a raczej czego się bała, bo wątpię, że to było coś, co mogło jej grozić ze strony policji – a jeśli tak właśnie było, to jest po prostu idiotką i do dupy się nadaje, nie do rodzicielstwa.
    Przeszło mi przez myśl nawet, że może sama pozbyła się Kacperka…
    Ciekawa jestem Tylera, o którym za wiele jeszcze nie wiemy – w co ten facet się wplątał i jaki właściwie był?
    Patryk w roli złego policjanta trochę ocieplił moją wcześniejszą irytację skierowaną w jego stronę. Ucieszyło mnie, że przestał pieprzyć i w końcu konkretnie zajął się czym trzeba, wyciągając przy tym potrzebne mu informacje.
    Antek za to znowu w moich oczach zleciał, przez to, że taki był przerażony w tamtym miejscu. Ale skoro to jego początki w policji, to… Jakoś mogę mu to wybaczyć.
    Ciekawi mnie też postać Damiana i jego ojca… A przede wszystkim to, co ma z nimi wspólnego Dominika i jej mąż?

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Antek, zachowanie Patryka chwilami go przeraża, on sobie nie wyobraża jak można pójść we dwóch do meliny narkomanów. Ale Patryk ich zna, wie czego może się spodziewać, fakt trochę ryzykuje, bo z takimi kolesiami nigdy nie można być do końca pewnym, że im coś nie odwali.
    Antek musi być z lekka zaszokowany znajomościami Patryka, z nawet powiązaniami rodzinnymi, ale dzięki temu, mam nadzieję, uda mu się więcej dowiedzieć.
    tak mi przyszło do głowy, że może Dominika nie powiedziała całej prawdy policji, bo wie kto porwał Kacperka, albo przynajmniej się domyśla i tak bardzo boi się tej osoby, że ten ktoś może skrzywdzić małego, że kłamie. tylko w takim razie dlaczego ten ktoś zabrał jej dziecko, co ona takiego zrobiła.
    Zastanawiają mnie jeszcze słowa Patryka na temat Tylera, Sommers siedzi za zabójstwo, ale z tego co powiedział Owczarek on w to nie wierzy, czyżby Tyler kogoś krył, siedział za kogoś?

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam szczerze, że pierwszy raz trafiłam na twoje opowiadanie, które by miało tak krótkie rozdziały. Nie wiem czy mam współczuć panu policjantowi rodzinki, czy bardziej współczuć rodzince, że mają w gronie najbliższych pana policjanta, bo nie oszukujmy się - taki narkoman to na pewno by nie chciał mieć psa w rodzinie.
    Przeraził mnie tutaj tytuł i poczułam ulgę, że ma on jednak pozytywny, a nie negatywny wydźwięk. Chciałabym skazać Dominikę za to, że szwendała się po takich miejscach okrytych złą sławą, wraz z maluchem, ale jednak... myślę, że mały i tak wolałby być z nią, niż sam w domu. Dziecko jednak ma więź z rodzicielką, a z treści wynika, że ona kiedyś tam, wcześniej dbała o chłopca. Takiego czegoś nie da się zatrzeć w sercu dziecka tak szybko, jak w oczach dorosłych zmieniają się opinie i przeskakują na zupełnie odmienne.

    OdpowiedzUsuń