Odstawiłem
Majkę do domu, bo postanowiłem Dominikę samemu już odwieź, by
Mai nie narażać dłużej na jej widok. Blondynka rozkleiła mi się
w samochodzie. Opowiadała o tym jak trudno jest żyć samemu i
utrzymać małego chłopca oraz siebie w tym, pieprzonym, mieście
pełnym bezrobocia.
–
To
cię nie usprawiedliwia – oznajmiłem bardzo poważnie.
–
Wiem,
ale czy oni dali mu jeść?
Przez
moment nie wiedziałem co ona pierdoli i nawet przeszło mi przez
myśl, że być może coś wciągnęła ukradkiem, gdy nie widziałem
i teraz ma jakieś zwidy czy omamy.
–
Gdy
kładłam go spać był głodny – dopowiedziała po chwili i
zrozumiałem, że mówi o synku. – Powiedz mi, że dali mu na
śniadanie jego ulubioną kaszkę i włączyli Power
Rangers, uwielbia ten film, tak
jak Tyler.
–
Nie
mogę ci tego powiedzieć, bo nie wiem! – warknąłem. Nie
zamierzałem jej czynić złudnych nadziei, a na słowa otuchy, moim
skromnym zdaniem, nie zasługiwała ani trochę. – Odstawie cię do
domu. Karolina niech z tobą posiedzi. Jakby coś się działo, to
wezwij gliny. Tylko pierw daj mi kasę.
Dominika
wyjęła pieniądze i wpakowała je do małego, damskiego plecaczka.
Wziąłem gotówkę i podjechałem po Antka.
–
Nie
możemy jechać do Cartiera z pieniędzmi. Powystrzela nas, a kasę
gwizdnie i pójdzie dylu – wyjaśnił, rozgorączkowany zapinając
bluzę na gołe ciało. Spodnie miał wciągnięte na spodenki od
piżamy i to takie podciągnięte nad pępek.
–
Daj
spokój. Co innego mamy zrobić?
–
Wezwać
kryminalnych – oznajmił jakby to była najoczywistrza oczywistość.
–
Jeszcze
zrobi się strzelanina i dzieciak ucierpi. Wierz mi, lepiej się z
nim dogadać.
–
Nie
możemy iść z gotówką, wystarczy, że powiemy, że ją mamy, a
pewnie będzie po nas – wyrokował swoim czarnowidztwem.
–
Tu
masz racje. Zostawimy forsę u ciebie, a Karpiński i ta cała Tamara
nie muszą o tym wiedzieć. W ogóle mają o tym wszystkim nie
wiedzieć.
–
Stracimy
przez ciebie robotę – stwierdził nieuprzejmym tonem, jakby już
miał dosyć moich dobrych pomysłów, a ja przecież się dopiero
rozkręcałem, bo w sumie to nawet jeszcze roku razem nie
przerobiliśmy.
Wsiedliśmy
do samochodu bez gotówki. Dla nas obu było po równi niepojęte,
jak życie chłopca może być warte trzydzieści tysięcy. Pod
adresem, w którym ostatnio widziano Cartiera, nie było nikogo.
Pojechałem więc do Aleksa, mając świadomość, że tych dwoje
chyba od zawsze razem współpracowało, jeszcze jako takie szczyle,
zamieszkujące wspólnie jeden pokój w domu dziecka.
Zadzwoniłem
do furtki, a cały ogród nagle się oświetlił, jakby co najmniej
Wielkanoc była, albo jakieś Boże Narodzenie. Nawet ciuchcia z
wagonikami, zaczęła jeździć na około fontanny. Domyśliłem się,
że to pewnie zabawka chłopaków. Aleks już tak miał, że
rozpuszczał ich wypasionymi gadżetami, które dzieciakom w ich
wieku, ani trochę nie były potrzebne.
Amanda
podeszła do nas, w samej skąpej piżamce. Nie było się co jej
dziwić, w końcu była czerwcowa noc.
–
Ja
do Aleksa. My do Aleksa – poprawiłem się szybko.
–
Nie
ma go – odrzekła. Miała śliwę pod okiem, tym razem znacznie
bardziej widoczną, jakby ktoś jej konkretnie poprawił.
–
Wiesz
gdzie możemy go znaleźć? – dopytywałem.
Wzruszyła
ramionami, zacisnęła usta w wąską kreskę i pokręciła powoli
głową.
–
Nie
mam bladego pojęcia. Być może ma dyżur w szpitalu albo siedzi w
jakimś klubie, może rżnie w karty w jakimś domu czy piwnicy. Nie
wiem gdzie macie go szukać, ale jak już znajdziecie, to powiedzcie,
że zapasy w lodówce się kończą i niech z łaski swojej zrobi
zakupy, bo chłopcy nie mają już Kubusiów.
–
Oczywiście.
– Uśmiechnąłem się do niej ciepło. – Jakby pojawił się w
domu, zadzwoń. Znasz mój numer.
–
Tak,
gdzieś nadal go mam – odparła z dziwną nostalgią w głosie,
choć oprócz jednego, jedynego pocałunku, wykonanego po pijaku, to
nigdy nic więcej nas nie łączyło.
Ponownie
wsiedliśmy do samochodu i dla odmiany, choć raz nie szukaliśmy
Kacpra, a właśnie rozpoczęliśmy poszukiwania Aleksandra
Górskiego. Zaczęliśmy od szpitala. Już na parkingu,
podsłuchaliśmy ciekawą rozmowę dwóch pielęgniarek.
–
Znalazłam
receptę w gabinecie lekarskim – oznajmiła ta pierwsza.
–
Co
w tym dziwnego? – pytała ta druga.
Starałem
się nie wychylać przez okno, tylko schylić możliwie jak
najmocniej, nadstawić uszu i słuchać.
–
Podpisał
ją Górski, ale była wystawiona na dziecko, które wyjechało z
rodzicami za granicę.
–
Może
przyjechali w odwiedziny do Polski? – gdybała ta druga, ta o wiele
ładniejsza od swojej koleżanki.
–
Sprawdziłam
to, zadzwoniłam i zamówiłam się wypełnieniem jakieś ankiety,
którą pominęliśmy. To dziecko nadal przebywa w Berlinie. Poza tym
Górski jest neurologiem, a lek był wypisany na astmę.
–
To
on, miałeś intuicję – pochwalił mnie Antek.
Nie
słuchaliśmy już tych siostrzyczek, tylko wysiedliśmy z samochodu
i podeszliśmy do nich. Zapytaliśmy o dyżur pana Aleksandra
Górskiego, który jest poszukiwany… oczywiście nie przez policje,
a przez długoletniego przyjaciela, ponieważ w jego domu doszło do
pożaru.
–
Coś
poważnego się stało? – zapytała blondynka.
– A
co, martwisz się o ukochanego doktorka? – rzuciła z sarkazmem
brunetka.
–
Panie,
przestańcie. Nic się nie stało, ale firma ubezpieczeniowa
potrzebuje hasła. Jego żona jak to kobieta, nie ma głowy do
numerków.
–
No,
ona to tylko wydawać umie – skomentowała ta czarna.
Zagryzłem
zęby, bo choć o Amandzie nie miałem całkiem dobrego zdania, to
gdzieś w tym wszystkim uważałem, że skoro potrafiła tyle w życiu
Olkowi wybaczyć, to to jednak musi być jakiś rodzaj miłości, a
nie czysty materializm i chęć zaznania luksusu oraz wygody za
czysty frajer. Chociaż, czy w życiu w ogóle istnieją inne zasady,
niż niepisane, ale i tak wszędzie obecne, coś za coś?
–
Górski
ma trzy dni wolnego. – W końcu padła odpowiedź.
Wróciliśmy
więc z Antkiem do samochodu i szukaliśmy dalej.
W
końcu nam się udało. Górski siedział w Vipie
i podziwiał pannice kręcące dupkami na rurze. Popijał przy tym
alkohol, warty tyle co moja trzydniówka, ale co tam… gangsterowi
przecież się należy, choćby za tak stresujący zawód.
Przysiadłem
się.
–
To
prywatne przyjęcie – oznajmił, nawet na mnie nie patrząc.
–
Wierzę,
że lubisz być z panienką, czy też z panienkami sam na sam, ale
niestety, jak już tu jestem, to tak łatwo nie wyjdę.
–
Jak
zechcę, to ochrona cię wyrzuci – odpowiedział i rozwalił się
jeszcze bardziej na tej kanapie, którą teraz oboje zajmowaliśmy. –
Chcesz? – zapytał wyciągając paczkę fajek w moją stronę. Były
mentolowe, więc domyśliłem się, że należały do Amandy, bo
Aleks to chyba nawet nie palił, przynajmniej nie za czasów kiedy go
jeszcze znałem i na swój sposób szanowałem.
–
Nie,
nadal nie palę – odpowiedziałem.
– A
ty, młody?
–
Dziękuję
– odpowiedział Antek i wziął jednego.
–
Laska.
– Aleks przywołał jedną ze striptizerek do siebie. Ta podeszła,
a on wypłacił jej tak solidnego klapsa, że aż mnie zabolało od
samego patrzenia. – Ruszaj się jak należy, a teraz zabieraj się
do baru i wróć z ogniem dla tego młodego człowieka.
–
Okay
– odpowiedziała i posłusznie opuściła viproom,
by po minucie wrócić z zapalniczką.
Przez
okres trwania tej minuty, my nie zdążyliśmy dojść do niczego
konkretnego.
–
Kupę
lat mnie tutaj nie było – wspomniałem na głos.
–
Nieco
ponad rok – odpowiedział skrzywiony, farbowany blondyn.
–
Masz
odrosty – napomknąłem.
– A
ty, oczywiście, przyszedłeś tutaj gawędzić o moim pi
arze?
–
Ara
to taka papuga, kolorowa, o ile mnie pamięć nie myli.
– I
gadająca – podpowiedział Olek.
–
Właśnie
i ja chciałbym, byś w taką papugę się na moment zamienił, i
zaczął gadać.
– O
czym?
–
Może
o tym, jak zakatowałeś niewinnego chłopaka, który nawet cię nie
okradł, bo dostał delirki i z przewozem zastąpił go ktoś inny.
–
Nie
wiem o czym mówisz.
– O
Sebastianie Przybylskim.
–
Zmarł?
– zapytał z cynicznym uśmieszkiem niewiedzy, sztucznie
wymalowanym na ustach.
–
Tak.
Nie udawaj zdziwionego.
–
Mam
być smutny czy płakać ze szczęścia?
–
Masz
powody do radości? – dopytywałem.
–
Oczywiście,
jednego ćpuna mniej. Pieprzeni dilerzy teraz są wszędzie. –
Aleks złapał dłonią za materiał własnej koszulki na klacie. –
Boję się o przyszłość moich dzieci. – Niemal miał łzy w
oczach, gdy to mówił. Po chwili jednak się zaśmiał.
–
Nie
udawaj, wiem, że to ty go zabiłeś.
–
Nic
nie wiem o zabójstwach. Jestem szanowanym lekarzem i właścicielem
prestiżowych klubów nocnych, a nie zabijaką. Jednak jeśli ktoś
mnie okradł i nie żyje, to chyba mam prawo wznieść toast za
sprawiedliwość, nie sądzisz? – Nie czekał na odpowiedź.
Podniósł rękę do góry i pstryknął. – Lauro, szampan,
najdroższy.
–
Cześć
– rzekł Kryspin, który nagle pojawił się znikąd i usiadł
naprzeciw mnie w fotelu. – Kim są panowie?
–
Chyba
naszymi przyjaciółmi. Powiedzieli, że nie żyje ktoś kto nas
okradł. Wrogowie przecież nie przynieśliby nam tak dobrych wieści,
prawda Patryku? – zapytał.
–
Ach,
ci życzliwi koledzy – powiedział z westchnieniem Rolex i przejął
od Laury kieliszek, ja także się napiłem.
Aleks
swojego drinka odstawił na czarny stolik, na którym posypane były
kreski, jakby zostały wcześniej przygotowane na zaś, na w razie
czego, jakby któregoś naszła nieodparta ochota sobie wciągnąć.
Cartier
się nie krępował. Odkurzył drogą kokę, jakby to był proszek
warty kilkanaście złotych. Dziwiłem się, jak mógł wpuścić w
kanał dwie stówki, ale przecież gangsterów na to stać. Nie mają
co robić z pieniędzmi, to szaleją i wariują.
–
Chcemy
wymienić waszą kasę na małego Sommersa – odezwał się w końcu
Antek.
–
Interesy
widzę. Mało mnie one. Pójdę do panienek. – Rolex wstał, a w
jego srebrnej marynarce od najnowszych i najmodniejszych
projektantów, odbijały się wszystkie światła. Wyszedł.
–
Mam
gdzieś co zrobiłeś i co robiłeś, i też to co będziesz robił.
Możesz mieć swoje dziwki, koks, nielegalne ruchy w tym mieście.
Tacy jak ty, wcześniej czy później, ale zdychają sami. Jednak
teraz proponuje ci układ. Odzyskasz pieniądze i oddasz dzieciaka.
Pozbędziesz się kłopotliwego trzylatka i jeszcze na tym zyskasz –
przekonywałem.
–
Zaraz,
zaraz. Ty chcesz kupić dziecko? – zapytał rozbawiony. – Idź do
mojej żony, ma tak dość Patrysia, że zapewne ci go sprzeda…
pewnie nawet dopłaci, abyś go sobie zabrał
–
Bardzo
zabawne. Oddaj Kacpra, nikomu nie powiem, że był u ciebie. Udam, że
znalazłem go w parku, w jakiś krzakach, że się błąkał.
Wtajemniczeni są tylko dwaj z posterunku, zatkam im dzioby.
–
Myślałem,
że psy mają pyski – udzielił się znowu tym sarkastycznym tonem.
–
Aleks,
naprawdę mam w dupie twoje dziwki i prochy, chodzi mi tylko…
–
Stój,
czekaj, czekaj. – Olek wyciągnął srebrny rewolwer zza spodni. –
Podwiń koszulkę.
–
To
całkiem nie w moim stylu – stwierdziłem i z załamaniem oparłem
się o oparcie kanapy.
–
Podwijaj
i nie skoml jak szczenie.
–
Proszę,
zadowolony? – zapytałem, odsłaniając gołą klatę.
– A
kolega się rozepnie – rozkazał i zamachał spluwą, jakby chciał
Antka w ten sposób ponaglić.
Rudy
rozpiął bluzę i nawet nie trudził się z jej ponownym zapinaniem.
–
Zadowolony,
nie mamy przy sobie podsłuchu! – uniosłem się, bo już zaczynało
mnie irytować takie marnotrawstwo czasu. Chciałem w końcu mieć
jasną i klarowną sytuacje. Wiedzieć czego mogę się spodziewać i
chociaż domyślać się co mam dalej robić.
–
Rozmontuj
telefony, obydwa. Kolega także – rzucał dalej rozkazami
Aleksander.
–
Kurwa,
jakie cyrki odpierdalasz – zamarudziłem, ale posłuchałem go i
wyjąłem baterie, zarówno z LG
jak i z Noki, bo w tej
chwili Kacperek był najważniejszy.
Antek
także wykonał polecenie.
–
Wrzuć
mi kasę do skrzynki na listy, a może dzieciak będzie jeszcze żywy
i nietknięty. Wiesz ile pedofilii jest w tym mieście? Kto wie, może
jak jego mamuśka odkupi winy, to bachorek się znajdzie. – Aleks
uśmiechnął się z wyższością i przybrał taki wyraz twarzy, jak
najgorsi sadyści na filmach.
Nie
wytrzymałem, wyjąłem broń z kabury i wymierzyłem w kogoś, kto
kiedyś był moim przyjacielem.
–
Antek,
wyjdź, nie będziesz tego widział.
–
Oszalałeś?!
– uniósł się.
–
Wypierdalaj!
– wrzasnąłem tak głośno, że chyba mnie na całą ulicę, a i
ze dwie dalej było słychać.
–
Jak
sobie życzysz. – Rudzielec z niezadowoleniem, ale opuścił
pomieszczenie.
–
Strzelisz
do mnie? – zapytał Olek rzeczowo, tak bardzo konkretnie.
–
Ty
też do mnie mierzysz. Mierzysz do policjanta. – Wskazałem brodą
na jego srebrny rewolwer.
–
Już
nie mierzę. – Aleks odrzucił broń na bok. – Co Patryś?
Zabijesz mnie? – dopytywał.
–
Nawet
nie wiesz z jaką przyjemnością bym to zrobił – wycedziłem
przez zaciśnięte zęby. Wstałem od stolika.
Olek
także wstał. Wzniósł ręce do góry i odwrócił się tyłem do
mnie.
–
Strzelisz
staremu kumplowi w plecy? – spytał, kładąc dłonie na kark. –
A może mnie aresztujesz, jak podrzędny, uliczny kundel? Myślałem,
że masz więcej klasy, że jesteś ostrzejszy.
Nie
bał się, jakby wiedział, że nie wykonam strzału. W końcu
odwrócił się do mnie przodem. Podszedł tak blisko, że lufa
mojego Glocka dotykała
jego klatki piersiowej. Złapał mój nadgarstek i nakierował broń
na serce. Spojrzał w moje oczy, tymi swoimi błyszczącymi
szmaragdami:
–
Strzel,
bo choć kocham nienawidzić życie, niczym doktorek Hause,
to możesz mi je odebrać, możesz poczuć się Bogiem i to będzie
piękna chwila. Jednak, stojąc naprzeciw mojej żony i dzieci, to ty
będziesz musiał spojrzeć im w oczy, i powiedzieć twój
mąż i ojciec twoich dzieci nie żyje. Będziesz potrafił to zrobić, Patryku?
–
Amandzie
byłoby sto razy lepiej bez ciebie – stwierdziłem.
–
Jeśli
naprawdę tak myślisz, to oddaj strzał. Tylko jedna kula, w to
miejsce, umrę w pół minuty w bólu i męczarniach, będziesz na to
patrzył i będziesz mógł powiedzieć sobie uratowałem
świat od dilera i przestępcy,
ale też będziesz zdawał sobie sprawę, że wielu dzieciakom
odebrałeś świetnego lekarza, a moim dzieciakom świetnego ojca i
dobrą, bogatą przyszłość. Będziesz zdawał sobie sprawę, ilu
zasiądzie po nas… po mnie i Rolexie, do tego koryta. Widoki na
bycie bossem pociągają niejednego i to my tych podglądaczy
powstrzymujemy. Chcesz, by miasto podziurawiło się jak ser
szwajcarski, podczas wojen o moje stanowisko, to strzel. No, na co,
kurwa, czekasz!? Strzelaj! Trzy! Dwa! Jeden! –krzyknął, a ja
nagle poczułem ciepło bólu na policzku. – Pizda jesteś, a nie
glina. Niejednej dzieciak, by taką szansę wykorzystał.
Schowałem
broń, a Aleks w tym czasie usiadł ponownie na sofie.
–
Po
prostu wolę cię widzieć do śmierci za kratkami, niżeli w
trumnie. Nie zasługujesz na wieczny odpoczynek od dnia dzisiejszego,
a na posuwanie przez pedałów w celi.
–
Schlebia
mi to, ale nie jestem gejem.
–
Nie
będziesz miał wyjścia. Myślisz, że Amanda przyjdzie na widzenia
małżeńskie. Jest piękna, a prokuratura dorwie się do waszego
majątku. Zostanie z niczym i szybko rozejrzy się za nowym
sponsorem. Może znów zacznie chlać, tak jak kiedyś, a wtedy twoje
dzieciaki skończą, zapewne, nie lepiej niż Kacper Sommers.
–
Nie
nachodź mnie więcej, Patryku, a za dzieciaka będę się modlił, bo
nie widzę dla niego nadziei, skoro to ty jesteś jego ostatnią
nadzieją. Nie masz szans odnaleźć go żywego. Wyjdź zanim wezwę
ochronę. – Pstryknął palcami ponownie. – Laura, taniec,
proszę.
Wyszedłem.
–
Co
za skurwiel – warknąłem, wsiadając i trzaskając za sobą
samochodowymi drzwiami.
–
Nie
dobiłeś z nim targu, prawda?
–
Musimy
czekać. Jeśli zależy mu na kasie, odda dzieciaka. Chyba, że już
go komuś sprzedali za kasę... za równowartość tego co wisiała
im Domi albo i za większą kwotę.
–
Obyś
się mylił – powiedział odpalając odtwarzacz, a ja przycisnąłem
gaz do dechy.
Musiałem
się wyżyć na drodze, by w domu zachowywać się normalnie. Nie
mogłem powiedzieć Majce, że wątpię w odnalezienie Kacpra żywego.
Musisz
się dowiedzieć kim jest prawdziwy gangster
zdobywa
posłuch bronią, tak żyje gangster
samotny
bez nadziei, tak umiera gangster
W
moim mieście znam kilku, co bardziej są jak lanser
Schowaj
klamkę, pokaż duszę, opanuj żądzę
Pamiętaj
że żyjemy pod tym samym słońcem.
Gangsta,
schowaj kastet, schowaj nóż;
Wozisz
się jak całego miasta król, zabierz swój brudny hajs
chorą
banię na max, to nie dla mnie, nie dla mnie nie.
Ty
schowaj klamkę, schowaj nóż;
Wozisz
się jak całego miasta król, zabierz swój brudny hajs
chorą
banię na max, to nie dla mnie, nie dla mnie nie.
To
mafia, to mafia, biorą to co chcą i pa.
To
mafia, to mafia, im więcej tym lepiej…*(10)
Wykorzystane
utwory:
*(10)
EWR - Gangsta
Chciałabym współczuć Dominice jak rozkleiła się i płakała i zastanawiała się, czy Kacperek nie jest głodny, czy go nakarmili, ale nie potrafię, sama do tego doprowadziła.
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że miałam nadzieję, że to jednak nie Aleks przetrzymuje Kacperka, ale wszystko zaczyna na to wskazywać. No bo po co neurolog wypisywałby lekarstwo na astmę? To raczej nie jest zbieg okoliczności, to musiał być lek dla Kacperka, tylko szkoda, że recepta nie została zrealizowana, czy to oznacza, że nie była już potrzebna, mam nadzieję, że nie.
Miałam nadzieję, że Patryk dogada się w sprawie wymiany pieniędzy na małego Sommersa. Może Aleks tylko tak grał, nie chciał się otwarcie przyznać, że ma małego i później jakoś skontaktuje się z Patrykiem, albo Antkiem w sprawie wymiany.
Wcale nie uważam, że Patryk zachował się jak pizda, Olek chciał go sprowokować, cieszę się, że mu się nie udało, bo zabiłby kanalię, a poszedł siedzieć jak za człowieka.
Ja nie mogę Domi winić, że nie poszła na policję i nie powiedziała tego wszystkiego co wie, bo przecież wtedy by ją zamknęli, a Kacperek trafiłby do domu dziecka i nie miałaby gwarancji, że zostałby odnaleziony, może by go zabili za to, że jego matka wsypała ich wszystkich... z takimi ludźmi nie ma żartów, a mi coś pozwala wierzyć, że ona nadal tego maluszka bardzo mocno kocha, tylko się w życiu ostro pogubiła. Mogłaby Patrykowi wcześniej zaufać i powiedzieć ile wie. On myślę, że dla małego by jej pomógł.
OdpowiedzUsuń